środa, 24 lutego 2016

3... 2... 1... KŁO-PO-TY

- Kate, mam wrażenie, że robimy największy błąd w całym naszym życiu - wymamrotał Stiles, przechodząc przez wysoki płot otaczający front wyznaczonego przez McGrath domu. Tuż za Stilinskim kroczyła ubrana na czarno - podobnie jak on - Kate. Włosy związała w wysoki luźny kok, by długie kosmyki nie przeszkadzały jej w działaniu. Właściwie jakby się bliżej przyjrzeć, to nawet zakochanemu w drugim facecie Stilesowi mogła się spodobać. Była elegancka, ale jednocześnie całkowicie swobodna, pewna siebie. Jej kocie ruchy sprawiały, że można by ją uznać za zawodową złodziejkę.
Prześlizgnęli się przez podwórko na przodzie posiadłości i przeszli na tyły dużego zadbanego domu jednorodzinnego wzdłuż kamienistego podjazdu. Ściany budynku zostały wykonane w starodawny sposób - zamiast gładkiej powierzchni budowlańcy stworzyli usłaną fikuśnymi wypukłymi zawijasami mapę pomalowaną pod koniec na żółto. Nie dało się iść, ocierając się przy tym o ścianę - rogowate wypustki boleśnie drapały skórę pomimo grubych ubrań - zważywszy na zimową porę.
Kate i Stiles przebiegli po cichu wzdłuż podjazdu, na którym przed dwudrzwiowym garażem stał tylko jeden biały samochód. Stiles rozpoznał, że było to BMW.
Ścianę garażu z domem łączył niewielki murek. Kate dyskretnie otworzyła furtkę, tak by ta nie wydała z siebie najcichszego dźwięku. Wskoczyli na podwórze. Było wystarczająco duże, by pomieścić kilkoro szalonych dzieci i urządzić im wspaniałe przyjęcie. Licha zimowa trawa była równo przycięta, a trzy średniej wielkości drzewa owocowe zostały obdarte z liści, a gałęzie obcięte do optymalnej długości (dla chłopaka takie ostrzyżone drzewa wyglądały do przesady sztucznie). Stiles z doświadczenia wiedział jednak, że bez corocznego strzyżenia się nie obejdzie - drzewa owocowe w ogrodzie to zło wcielone. Gdy tylko zgniłe opadłe owoce zbierze się spod pnia, spadają kolejne. I przez całe lato nie można wypocząć tylko trzeba zbierać zgniłe plony drzew!
- Mają psa albo coś, co stróżuje? - zapytał Stiles zaglądając do środka przez jedno z niedużych okien. Wewnątrz, pomimo panującego mroku, rozpoznał duży korytarz wykonany, podobnie jak ściany zewnętrzne domu, w sposób starodawny - drewniany sufit, ceglane ściany ozdobione wieloma płóciennymi zdjęciami bez ramek. Na podłodze walały się klocki lego i zabawkowe samochody.
Kate nie odpowiedziała na pytanie chłopaka, podeszła jedynie do okna i dłonią pomasowała ciemne oprawy.
- Przyszłam po pieniądze, błyskotki i inne cacka, a okna mi się podobają - westchnęła rozmarzona. - Mogę sobie je wziąć? - Zerknęła na chłopaka błagalnie.
Stiles posłał Kate ostrzegawcze spojrzenie i zagroził, że jeżeli nie doprowadzi się do porządku, zostanie przez niego pozostawiona i zmuszona działać samotnie. Kate, dzięki Bogu, odpuściła gwałt-kradzież na - według niej - pięknych oknach, konkretniej ich grubych oprawach.
- Załatwiłeś wytrych? - spytała niechętnie, jakby nagle straciła cały zapał.
- A tobie co? Smutno bo okien nie mogłaś zabrać? Jak nam się uda znaleźć co nieco, to sobie kupisz dwa razy lepsze - oświadczył, podając metalowe narzędzie Kate. Albo musiała być doświadczona w otwieraniu zamkniętych drzwi, albo miała niezłego farta, bo zamek puścił już po niespełna minucie.
Po cichu weszli do środka, nie zamykając za sobą drzwi. Kate stwierdziła, że w razie potrzeby woli po prostu pociągnąć je i wybiegnąć niż naciskać klamkę. Stiles nie widział różnicy, ale stwierdził, że nie będzie się wypowiadał. Tak na wszelki wypadek, by nie wyprowadzić dziewczyny z równowagi.
Z dwumetrowej długości korytarza bez pośpiechu weszli przez koralową zasłonę do kuchni. Miała w sobie zarówno nowoczesne elementy, tak jak i przestarzałe. Stiles zdążył już wywnioskować, że mieszkańcy tego domu lubili stare, tradycyjne wykończenie budynków i całkowicie ich popierał - dało się wyczuć ducha minionych czasów.  
Podłoga wyłożona jasnymi panelami
i drewniane szafki kuchenne dodawały pomieszczeniu rodzinnego ciepła, natomiast zamiast kuchenki gazowej wbudowano dużą płytę indukcyjną z zawieszonym nad nią okapem, co sprawiało, że kuchnia nie tylko emanowała przyjazną atmosferą, ale również była łatwa do użytku.
Przeszli przez kuchnię, następnie jadalnię, wcześniej szybko ją przejrzawszy. W drzwiach do głównego korytarza Katherine zatrzymała Stilinskiego pociągnięciem za ramię.
- Zakładaj kominiarkę - poleciła, podając Stilesowi czarny materiał z wyciętą prostokątną dziurą na oczy. Stilinski niechętnie naciągnął maskę na twarz i ponownie przystąpili do przeszukiwania domu.
- Skąd wiedziałaś, że to odpowiedni dom?
- Powiedzmy, że znam tych ludzi - szepnęła.
- A mówiłaś, że ich nie kojarzysz - warknął przez zęby, mocno zawiedziony kłamstwem dziewczyny.
- Gdybym ci powiedziała, że znam, nie dałbyś mi spokoju. Poza tym nie chcesz wiedzieć.
I rozdzielili się. Stiles stawiał zacięty opór, chcąc poznać nazwisko rodziny mieszkającej w tym domu, ale Kate tak naprawdę naskoczyła na niego z pięściami i wyrzutami, dlatego odpuścił i postanowił przejrzeć salon. Pomieszczenie było niewielkie, ale przytulne. Przy ścianie naprzeciwko wejścia stał czerwony narożnik, na wprost którego nad elektrycznym kominkiem zawieszono 84-calowy telewizor plazmowy. Stiles poczuł w sercu ukłucie zazdrości, gdy dostrzegł Play Station 4 stojące na czarnym stoliku pod wiszącym telewizorem.
    Przejrzał wszystkie możliwe skrytki, ale nic nie znalazł. Poszedł więc do pokoju gościnnego obok salonu, w którym wojowała Kate. Oparł się o framugę drzwi, skrzyżował ramiona na piersi, bacznie przyglądając się zgrabnej sylwetce dziewczyny.
- Znalazłaś coś?
- Nic.
- Ja też nie. Póki co jestem dosyć zawiedziony. Poszukam w kuchni, a nuż widelec coś tam będzie - parsknął rozbawiony.
- To miał być taki suchar? - oderwała się od przeczesywania szuflad białej błyszczącej komody i spojrzała na Stilesa, a raczej na jego widoczne w wyciętej dziurze ciemne oczy.
- No ba! - szepnął, wciąż roześmiany. Zostawił Kate i wrócił do kunsztownie wykonanej kuchni. Uważnie przeglądał każdą z szafek, by przypadkiem coś z nich nie wyleciało, aż wreszcie w jednej odnalazł włożone do kieliszka na wino związane gumką recepturką pliki banknotów. Uradowany wyjął je ostrożnie i szybko przeliczył. 230 dolarów. To już jakiś początek. Ponadto układ z Kate okazał się bardzo korzystny - to co znaleźli, należało do nich. Nie zamierzali się dzielić. Stiles zgodził się bez wahania na taki pakt.
Szukał dalej. Dopiero po chwili, obszukując szafkę z kubkami w nadziei na znalezienie kolejnych zwitków zielonych, dostrzegł leżącą w kącie blatu za wystającą ze ściany rurą grzewczą ciemną torebkę.
Bingo!
Podszedł do swojego łupu. Czując bijące od rury ciepło zrelaksował się odrobinę, wstąpiło w niego przyjemne uczucie błogiego odprężenia. Bez pośpiechu wyjął z torebki portfel, jakiś naszyjnik wyglądający na całkiem cenny oraz leżące luzem karty bankowe.
Wciąż czuł się źle z faktem, że okrada niewinnych ludzi. Nie wyglądali na biednych, ani trochę. Ich dom był bowiem całkiem spory, wyposażony w najnowsze cudeńka techniki! Ale kto wie, może to tylko pozory?
Wyjął z portfela niepotrzebne mu dokumenty, by właściciel nie załamał się do reszty. Prawo jazdy, dowód osobisty i ubezpieczenie były bardzo ważne, a Stiles jako dumny właściciel niebieskiego jeepa wiedział, co znaczy utracić możliwość jazdy autem. Najpierw trzepnęłaby nim złość, później rozpacz, znów ogromny gniew, wpadłby w depresję itd. aż do momentu odzyskania dokumentów.
        Och ty dobroduszny kradzieju, pomyślał zły na samego siebie. Miał niemałe wyrzuty sumienia, lecz nie potrafił odłożyć na miejsce zabranych pieniędzy.
Zamykając portfel, dojrzał trzy miniaturowe zdjęcia umieszczone za przezroczystym materiałem. Z ciekawości zerknął na twarze rodziny. Zamarł. Serce mu się zatrzymało na kilka sekund, po chwili jednak wystartowało w tempie kilkakrotnie szybszym niż dotychczas. 
Dwóch osób nie znał. Załapał jednak, że jedną najmłodszą gębę zna doskonale.
To dlatego Kate mu nic nie powiedziała! Co za podstępna żmija!
Wepchnął do głębokiej kieszeni w spodniach wszystko, co znalazł, do torebki wrzucił niezamknięty portfel i ruszył biegiem - choć bezszelestnie - by odnaleźć Kate. Właśnie szła na górę, stała już na pierwszym stopniu. Stiles zatrzymał ją mocnym pociągnięciem do tyłu.
- Zwariowałaś? Nie idź tam! Przecież to dom Isaaka Casella! On należy do paczki Dereka! W co ty mnie wrobiłaś?! - wściekał się, nie podnosząc przy tym głosu. Nawet jeśli był rozzłoszczony do granic możliwości i miał ochotę zabić Kate gołymi rękami, nie zamierzał pozwolić, by ich nakryto na kradzieży.
- Masz kominiarkę, nie rozpozna cię - wzruszyła ramionami i weszła na drugi schodek.
- Jeśli złapie i zdejmie ją, wtedy rozpozna. No chyba że na nasze szczęście oślep z dnia na dzień. Chodźmy już stąd.
- Na górze powinni chować cenniejsze rzeczy, cho - oblizała wargi niczym pies widzący przed sobą smakowity kawał mięsa, wykonując zamaszysty ruch ręką, by przywołać Stilesa do siebie. Zdawała się w ogóle nie reagować na jego słowa. Ogłuchła!
- Kate. Jeżeli... - zamilkł, gdy podłoga na górze nagle skrzypnęła.
Byli już martwi. Stilinski wiedział  tym doskonale; jeśli chodziło o Kate, to nie miał tej pewności. Dziewczyna wciąż stawiała zacięty opór - gdy ściągnął ją ze schodów i skierował się do wyjścia na tyłach domu - idąc strasznie powoli (cud, że w ogóle zeszła z tych przeklętych schodów), pomimo nadciągającej katastrofy. Stilesowi serce obijało się o żebra jak oszalałe. Mógłby przysiąc, że słyszy gruchot łamanych kości klatki piersiowej! Raz za razem przyciągał Kate do siebie, a ona cofała się jak uparty osioł! Stiles ubolewał, że w ogóle zgodził się na kradzież, która z początku wydawała się dobrym pomysłem - zgarnął w końcu kilka drobiazgów, a jego ojciec w razie czego mógłby go (może) wybronić od odpowiedzialności prawnej. Jak tak teraz jednak spojrzał na całą sytuację, wiedział doskonale, że nawet władza jego ojca miała wątpliwe znaczenie przy wymierzaniu kary złodziejowi. Złodziej to złodziej i nic go nie usprawiedliwia, nawet chęć pomocy finansowej.
- Spadamy! - warknął, zaciskając zęby. Pociągnął Kate ponownie, tym razem dziewczynie prawie wyrywając bark. I nagle stała się jasność.
Stiles zamarł, kiedy blask żarówek rozświetlił pomieszczenie. Przyzwyczajając wzrok do jasności, obrócił się w stronę schodów. Prawie zszedł na zawał, spostrzegając ruch na półpiętrze, i gdy chwilę później na schodach pojawił się młody chłopak o oliwkowej cerze i gęstych ciemnych włosach. Jego oczy, zwykle piwne, po dostrzeżeniu ubranych na czarno zamaskowanych złodziejów przybrały postać dwóch czarnych dziur. Gdzieniegdzie na jego twarzy było widać drobne wypryski, Stiles wiedział jednak doskonale, że nie są one objawem dojrzewania, a palenia papierosów. Już nie raz podsłuchał rozmowę Isaaka i Dereka na temat tego, jak twarz Casella tragicznie wygląda i z jakiego powodu. Nie miał mu jednak ochoty polecić żadnej dobrej maści - niech się męczy, skurwysyn.
    Isaac ubrany był tylko w luźne bokserki, więc reszta doskonale wyrzeźbionego ciała stała się idealnie widoczna, zwłaszcza w silnym świetle żyrandola. Mięśnie chłopaka były dobrze zarysowane, a delikatnie zsunięte bokserki odkrywały również umięśniony tyłek. Stiles mógłby przyznać Isaakowi dziesiątkę za urodę jego ciałka, ale nie wtedy, gdy w jego głowie wciąż miotały się wspomnienia z ostatnich zawodów sportowych, kiedy to Derek paradował po boisku roznegliżowany od szyi do pasa. Bił na głowę wszystkich.

Stosunkowo zbyt duża do reszty ciała głowa Isaaka przechyliła się do przodu, a za nią powędrowała reszta jego ciała. Stiles nie czekając na rozwój wydarzeń i nie chcąc nawet o tym myśleć, pociągnął Kate za sobą i znów biegł jak najszybciej potrafił. Przebiegł przez jadalnię i kuchnię, a następnie wyleciał na zewnątrz przez uchylone drzwi. Nie patrzył za siebie, a mimo to wiedział, że Isaak podąża za nimi.
Już myślał, że to koniec, gdy Kate jakby otumaniona nie mogła przeskoczyć przez ogrodzenie otaczające cały dom. Zbierając w sobie całą śmiałość, dłońmi dotknął jej pośladków i pchnął do góry, by zdołała przynajmniej zawisnąć na górze płotu, pozwalając mu uratować się przed wściekłym Casellem. Kate ku uciesze Stilesa oprzytomniała w porę i zaczęła poruszać się o własnych siłach bez konieczności ciągnięcia jej za nadgarstek jak małej dziewczynki. Ba! Stiles nie zdołał dotrzymać jej kroku! Pędziła jak wystrzelona torpeda, na dodatek ubrana na czarno - toteż szybko zniknęła mu z pola widzenia. Chłopak postanowił, że nie ma sensu poszukiwać jej w mroku lasu, do którego wcześniej zaplanowali uciec w razie niepowodzenia akcji. Mógł sam poradzić sobie doskonale, wpełzając na jakieś drzewo albo chowając się pośród gęstych wysokich krzewów.
Choć wypluwał płuca, nie mógł się zatrzymać. Wielokrotnie próbował zmusić ciało do przystanięcia obok któregoś z większych drzew, a mimo to pędził dalej. Instynkt wziął górę, Stiles czuł się zagrożony, więc działał jak nierozumna maszyna nastawiona jedynie na przetrwanie.
Naprawdę z całego serca wierzył, że gorzej być nie może - posunął się do kradzieży, okradł kumpla Dereka, ledwo Kate i on uszli z życiem przyłapani na gorącym uczynku, a teraz siedział w ciemnym zimnym lesie sam, goniony przez nieobliczalnego Isaaka Casella.
Z drugiej strony osobnik ten był całkiem w porządku. Jako jedyny z paczki Dereka rzadko się do niego zbliżał, nie narzekał na niego, nie dokuczał mu, nie torturował. Właściwie to panowało pomiędzy nimi takie nieoficjalne porozumienie, które zaproponował sam Isaak. Ty mi nie zaszkodzisz, to ja ci nie zaszkodzę. Ale pomimo tego sojuszu Stiles doskonale wiedział, że złodziejowi, kimkolwiek by on nie był, Casell na pewno nie odpuści.
Stiles nie mógł już dłużej biec. Z powodu głębokiej ciemności rozświetlanej jedynie bladym światłem sierpowatego księżyca potykał się o korzenie drzew, upadł nawet kilka razy i zanurzył twarz w obrzydliwych zgniłych liściach. Panująca zima była jedną z przyjemniejszych, padało stosunkowo rzadko, mimo to ziemia była wystarczająco wilgotna, by zamiast liści na ziemi powstał leśny budyń z grudkami. Odrażające.
Stiles upadł znów, tym razem poleciał do przodu jak rzucona psu piłka. Zahamował twarzą na jednym z korzeni i stęknął z bólu. Bolało jak cholera! Miał wrażenie, że oprócz skruszonych żeber nabawił się również złamanego nosa. Na szczęście nie wyczuł przemieszczenia kości, gdy delikatnie zbadał bolące miejsca.
Zerknął na drzewo, o którego korzeń uderzył, rozważając możliwości:
a) biec dalej
b) dać sobie spokój i odpocząć
c) poszukać Kate
Nie chciał jej zostawiać. W końcu była osobnikiem płci pięknej, a dżentelmen powinien zaopiekować się damą. Później stwierdził jednak, że nie nadaje się na obrońcę, a Kate sama sobie doskonale poradzi jako bojownik odważny i zdolny. Wybrał więc opcję b). Pragnął chociaż krótkiej chwili odpoczynku. Te zakwasy...
Dobiegł go trzask łamanej gałązki zaraz po tym, jak oparł plecy o pień drzewa. Rozejrzał się w pośpiechu, próbując dostrzec jakikolwiek ruch pomimo panującej w lesie głębokiej ciemności. Nie wychwytał niczego. Zerknął jeszcze raz przez ramię, by się upewnić. Naprawdę. Wielkie. Nic. Westchnąwszy z ulgą, znów popatrzył przed siebie, pochylając nieco głowę na bok, by oprzeć ją na ramieniu. Wydawała się dziwne ciężka.
Wtem zza jednego z niedalekich drzew wypłynęła z początku trudno rozpoznawalna postać. Była bowiem czarna, zlewała się z otoczeniem. Jedynie kłębiący się wokół niej dym ujawniał jej położenie. Płynęła ona kilkanaście centymetrów nad ziemią w kierunku Stilesa, skóra istoty błyszczała niczym czarny lateks. Długie włosy unosiły się nad głową potwora, przy końcach zamieniając się w dym. Poczwara nie miała oczu, ale z pewnością Bóg - czy może raczej diabeł - wyposażył ją w paszczę, bo co pewien czas potwór otwierał i zamykał rzecz jasna czarne usta, ukazując długie błyszczące kły w - uwaga! - perłowym odcieniu. Jedyny jasny element tejże istoty.
Stiles z początku myślał, że śni, ale gdy nie pomogło ani potrząśniecie głową, ani uszczypnięcie się w ramię, zrozumiał, że musi uciekać ile sił w nogach. Było jednak za późno. Maszkara wyciągnęła już swoją dymiącą dłoń i zacisnęła ją na szyi chłopaka. Uścisk tak potężny... Stilinski nie musiałby nawet wstrzymywać oddechu, by zemdleć.
Poczuł nagle, że opuszcza go wszelka siła. Jeszcze chwilę walczył z możliwymi do dotknięcia, ale potwornie zimnymi łapskami. Bezskutecznie. Ogarnęła go panika, zakrztusił się, próbując połknąć choć odrobinę powietrza. Na darmo.
Nie mogę już, pomyślał, próbując wyłamać palce potworowi. Nic, nieczuły jak głaz. Dość!, prosił w duchu Boga, by ten pozwolił mu już zginąć. Szybko, bezboleśnie.
Stiles rozluźnił mięśnie, zwiotczał i zawisł w łapie dymiącego kosmity czy czymkolwiek było to coś. Patrzył spod zamykających się powiek w miejsce, gdzie powinny znajdować się oczy bestii, a gdzie wcale ich nie było. Nie chciał umierać, ale jeśli był na to skazany, chciał przynajmniej patrzeć w ślepia swojemu mordercy. Nieistniejące ślepia...
... i Stiles już czuł, że traci przytomność.
Że odpływa w miejsce, w którym jest ciepło, bezpiecznie i spokojnie. Bez żadnych dymiących istot z piekła rodem. Bez ciemnych puszcz i problemów. Błoga wolność.
Uderzenie o ziemię wybudziło Stilesa z osłupienia. Rąbnął jak kawałek klifu zrzucony do morza. Na dodatek potłukł sobie potylicę o jakiś kamień czy może korzeń, czy cokolwiek innego. Nieistotne, ważne było to, że znów znalazł się na twardym podłożu, a z dymiącą istotą walczył jakiś człowiek. Bynajmniej, człowiekiem się jednak nie okazał. Jego kark pokrywała warstwa ciemnego futra, włosy na głowie atakującego gęstniały i stroszyły się z każdym kolejnym ciosem uzbrojonych w długie pazury dłoni. Uszy natomiast jakby zyskały kilka centymetrów długości... A z gardła dobrego potwora - jak założył Stiles z nadzieją - wydobywał się głośny ryk. Dymiąca postać cofała się raz za razem, nie chcąc stać się posiłkiem bestii.
Stiles mógłby przybić piątkę czarnemu kosmicie, bo całkowicie go popierał; był jednak zbyt zajęty uciekaniem. Potykał się, padał, ledwo widział na oczy. Ale gnał przed siebie, byle dalej od tego co działo się w lesie, aż w końcu cudem wybiegł na otwartą przestrzeń. Z początku ucieszył się niezmiernie, bo widoczność oznaczała możliwość obrony, ale gdy zrozumiał, na czyjej posesji postawił nogę, zemdlał natychmiast.




Obudził się z krzykiem. Cały był mokry od potu, brudna koszulka kleiła się do jego pleców. Śmierdział i wszystko go bolało.
Zaraz... brudna koszulka?!
Stiles poderwał się na równe nogi, odrzucając przy tym grubą kołdrę i milusi koc, ignorując ból głowy oraz mięśni. Przyjrzał się sobie i ku swojemu przerażeniu potwierdziły się wszystkie przypuszczenia - koszmar o dymiącej istocie i owłosionym potworku nie był koszmarem! Na dodatek Stiles stał nie w swoim domu. Z pewnością nie należał on do niego. Deski drewnianej posiadłości łamały się, tworząc dziury, przez które ział przeraźliwie zimny wiatr. Podłoga skrzypiała przy każdym ruchu. To nie był dom Stilesa! Co to za miejsce?!
Wtem sobie przypomniał, że biegnąc przez las, trafił na teren posiadłości Hale'ów. Tak, tych Hale'ów. Konkretniej posiadłości jednego Hale'a, bo o innych Stiles nigdy nie słyszał.
Odpowiedź na pytanie, kto go wniósł do środka, była jedna i oczywista.
Stilinski głośno przełknął ślinę, ni to z powodu bólu gardła spowodowanego silnym uściskiem Dymka - jak to pieszczotliwie Stiles nazwał dymiącą istotę z piekieł - ni to ze strachu. Nie chciał spotkać Dereka w jego domu sam na sam, ale z drugiej strony gdyby ten chciał się go pozbyć, to zrobiłby to już dawno. A gdyby chciał go przetrzymywać i torturować, przywiązałby Stilesa do niewygodnego łóżka, na którym nocował.
Chłopak zebrał się na odwagę i wyszedł z pokoju najciszej, jak tylko potrafił. Podszedł do spróchniałych, niebezpiecznie wyglądających schodów, nie mogąc się zdecydować, czy zejść na dół kulturalnie, czy może jednak wyskoczyć przez okno, modląc się o niezłamanie karku, i uciec do lasu. Z drugiej strony Dymek nadal mógł tam być. Tu pojawił się dylemat - lepszy Derek Hale czy Dymiące Nie Wiadomo Co?
Stiles wciągnął głęboko powietrze i zacząć schodzić po schodach. W połowie drogi dosłyszał głosy.
- Ocipiałeś chyba! Przecież to niebezpieczne - słowa były przytłumione zasłaniającymi ludzi ścianami. Mimo to dało się zrozumieć co niektóre wyrazy, szczególnie te wywrzeszczane. - Przecież varjo... Rozjuszony... Wybrał już... Kolejne morderstwo?! Chcesz tego?! - Dopiero po chwili dotarło do Stilesa, że zdenerwowanym człowiekiem jest nie kto inny jak sam Victor Peterson. Stilinski natychmiast cofnął się o kilka kroków, by jego nogi nie były widoczne. Ukrył się za pochyloną ścianą, zakrywającą pierwsze pięć stopni schodów, dalej podsłuchując. Nie zdołał znieść ciekawości, musiał dowiedzieć się, co wydarzyło się w nocy. Varjo... Czy to było określenie owłosionego potwora czy może Dymka? Czy może czegoś zupełnie innego?
- Victor, wyjdź stąd. Jesteś zdenerwowany i wrzeszczysz tak, że mi uszy zaraz odpadną - głos Dereka, który Stiles błyskawicznie zidentyfikował, wydał się spokojny i opanowany. Chłopak miał jednak wrażenie, że Hale hamuje się dla dobra Victora, by przypadkiem nie złamać mu nosa albo szczęki.
Z pomieszczenia, w którym się znajdowali, dało się słyszeć niezadowolone pomruki, jakby stał tam lew o pustym żołądku. W sumie można by porównać Victora do tego zwierzęcia (to chyba taki fetysz, żeby ludzi do zwierząt porównywać) - złote kłaki, ognisty temperament, zdolności walki wręcz, ogromna siła. Szkoda, że Petersonowi brakowało rozumu...
Wyszedł. Zatrzasnął za sobą drzwi z takim impetem, że Stiles podejrzewał ściany o zawalenie się. Ale nie. Dom dalej stał - nie do końca w jednym kawałku, ale tak na dobrą sprawę to dało się w nim żyć - a w jednym z jego pomieszczeń znajdował się nie kto inny jak Derek. Trzeba było podejść, choćby nie wiem co.
Stiles zakradł się do kuchni - dostrzegł odnowione blaty i kuchenkę, więc połączył fakty - zaczerpnął powietrza i na wydechu przechylił się do przodu, by zajrzeć do środka. Prawie padł na kolana. Wzrok Dereka, zanim Stilinski choćby zdążył zarejestrować Hale'a siedzącego przy stole, był już utkwiony w oczach Stilesa i czujnie go obserwował. Chłopak nie za bardzo wiedział, co robić. Pod ciężarem spojrzenia Hale'a nie mógł nawet skierować oczu w inną stronę - gapił się na ogoloną twarz chłopaka i marzył o śmierci. Po raz drugi w przeciągu kilku, ewentualnie kilkunastu godzin. Ten kontakt wzrokowy z 18-latkiem przysporzył mu nawet zawrotów głowy.
- Zabieraj się stąd - mruknął Derek nienawistnie.
- Ym... Nie wiem, czy masz pojęcie, ale w lesie chodzi coś takiego strasz-
Urwał, widząc jak Hale wstaje i podchodzi do niego. Dopiero teraz Stiles przyuważył, że chłopak paraduje bez górnej części ubrania. Założył jedynie luźne morowe spodnie, to wszystko. Nie było mu zimno? Stiles trząsł się w pełnym ubraniu i miał wrażenie, że zamarza, a Derek tak po prostu bez koszulki? Toples całkowicie? Zimnokrwisty koleś.
Derek stanął kilkanaście centymetrów od przerażonego Stilesa, w którego umyśle już pojawiły się wizje pobicia. Przełknął głośno ślinę, czując na twarzy ciepły oddech
bruneta.
- Co widziałeś? - zapytał przez zaciśnięte zęby. W jego głosie nie słychać było jednak gniewu, a wyłącznie irytację.
- Eee... taką dymiącą post-
Znów mu przerwano; Derek gwałtownie uderzył ręką w ścianę za Stilesem.
- Co widziałeś? - powtórzył pytanie, mocno je akcentując. Stiles nie wiedział gdzie patrzeć, na jego twarz nie potrafił, na jego tors nie mógł, byłoby to niepoprawne. Spojrzał więc w bok na pusty korytarz.
- N...nic?
- Świetnie! Doskonała odpowiedź - odwrócił się. - Teraz wypad.
Stiles nie mógł tak po prostu wynieść się z tego spróchniałego domu. Skoro już tu był, i to nie z własnej woli, musiał koniecznie dowiedzieć się dlaczego Derek go tu przyniósł.
- Po co mi pomogłeś? Mogłeś mnie zostawić tam na ziemi i pozwolić zamarznąć.
Derek wrócił w tym czasie na swoje krzesło i sięgnął po parujący kubek czegoś pachnącego bardzo smakowicie.
- A dlaczego miałbym nie pomóc?
- Bo, no nie wiem, od samego początku mnie nienawidzisz? No chyba, że te wypady do kiblowego ringu to taki wyraz miłości - zakpił Stiles i zrozumiał, że posunął się o krok za daleko. Już miał zaprzeczyć, usprawiedliwić się, gdy Derek rzucił mu mordercze spojrzenie i uciszył.
- Nawet jeśli bym cię nienawidził, dlaczego miałbym pozwolić ci zamarznąć? Jestem człowiekiem przecież, nie potworem.
- À propos potworów...
- A spieprzaj już! - huknął Derek ze złością. Stiles skulił się w sobie, ale tylko odrobinę, by Derek tego nie dostrzegł. Posiadłby kolejny pretekst do gnębienia Stilinskiego, a ten czułby się strasznie z myślą, że sam jest winien swojej niedoli, pozwalając Derekowi dostrzec chwilę słabości.
Stiles wyczuł pełzający mu po plecach dreszcz lęku. Cały organizm chłopaka reagował ostrzeżeniem na rosnącą furię Hale'a. Ryzykowanie śmiercią nie miało najmniejszego sensu ani pożytku, toteż Stiles obrócił się, praktycznie bezgłośnie dziękując przy tym za pomoc i schronienie, po czym wybiegł z ruin domu Hale'ów prosto do lasu, pomimo wyraźnej obawy przed spotkaniem z Dymkiem. Mimo to zignorował lęk, by jak najszybciej wydostać się z tego przeklętego lasu i znaleźć się w domu, w miejscu bezpiecznym, na kanapie obok zdenerwowanego ojca.
Bez zegarka i z rozładowanym telefonem w sprawie ustalenia godziny zdziałać mógł niewiele, choć zdołał oszacować po wysokości słońca, iż dochodzi południe. Świetnie, ojciec bankowo mnie uziemi.
Po niedługich poszukiwaniach drogi do domu Stiles zdołał wypełznąć z lasu. Rozpoznał ulicę, na której się znalazł, natychmiast. Znajdował się zaledwie kilkaset metrów od ciepłego posiłku i miękkiego łóżka we własnym pokoju! Ignorując utrzymujący się ból mięśni - jak długo miał znosić tę udrękę? - zaczął biec. I dobiegł.
Jego kremowy dom z dużym gankiem wybudowano pomiędzy ceglanym bungalowem, a wysokim drewnianym domkiem bardzo miłej, choć odrobinę zbyt wścibskiej, starszej pary. Stanął przed ciemnymi drzwiami szesnastki i zapukał. Dobiegł go odgłos ciężkich korków, chwilę później w otwartych na oścież drzwiach stanął blady John. Na widok syna odzyskał kolor, wory pod oczami jak gdyby wchłonęły się, a samo puste spojrzenie ożyło.
Stiles po dłuższej rozmowie i serii przeprosin poszedł spać. Nie miał siły ani poruszać się, ani nawet myśleć. Czuł się tak koszmarnie, jakby nie spał cały tydzień. Nawet rozmyślanie o zabójczej urodzie Dereka nie wchodziło w grę. Sen był najważniejszy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Upadły Marzyciel Może nie wiesz ale masz oczy psycho­paty całko­wicie mnie przeszywające..
Szablon stworzony przez Lune / Technologia Blogger / Gify: Rebloggy / Czcionki: Google Fonts / Kody: Tajemniczy Ogród