piątek, 8 kwietnia 2016

Wyklęci

Dochodziła dwudziesta piętnaście, gdy Derek podjął decyzję o usunięciu pręta z ciała. Nie był świadomy, jak bardzo Stilesa mdliło na myśl o grzebaniu w czyimś ramieniu, a sam chłopak bał się poinformować o tym Dereka bezpośrednio. Wizja babrania się w krwi była zdecydowanie koszmarna, Stiles nie mógł jednak zostawić Hale'a bez pomocy, gdy ten marniał coraz bardziej z każdą sekundą. Poza tym po wyjściu z domu istniała możliwość spotkania dymiącej istoty. Wciąż oczywiście istniały pewne wątpliwości — czy czarna dymiąca maszkara miała prawo istnieć? Od dziecka Stilesowi wmawiano, że nie ma żadnych potworów, więc może spać spokojnie; a teraz pojawił się Dymek i wszystkie zapewnienia zostały podważone, straciły moc ochrony przed złem.
Stiles, pytając Hale'a o istnienie Dymka, nie otrzymywał żadnej odpowiedzi, a jedynie łojono mu skórę za ciekawość. Derek zapierał się nogami i rękami, byle nie zdradzić Stilesowi nawet najmniejszego szczegółu na temat ostatniej nocy z soboty na niedzielę. Z drugiej strony chłopak nie był pewien, czy chce cokolwiek wiedzieć. Niekiedy niewiedza okazywała się błogosławieństwem.
Stiles próbował tłumaczyć Derekowi, że się nie nadaje do pracy pielęgniarza. Niestety najwidoczniej niewystarczająco dobitnie, ponieważ Hale wyraził swoją opinię w kilku nieszczególnie subtelnych słowach:
— Mam to w dupie. Ktoś musi mi wyciągnąć ten kikut z ciała, prawda?
Stiles próbował się opierać, ależ oczywiście, tylko co on mógł zrobić w podbramkowej sytuacji? Jasnym było, że pręt musi zostać usunięty, a osobie trzeciej pójdzie łatwiej, niż właścicielowi przebitego ramienia.
Nie opierając się dłużej, bo rezerwy cierpliwości każdego człowieka mogą się wyczerpać, a te derekowe szczególnie szybko, zdecydował się pomóc. Zresztą szybka i całkowicie niezagrażająca życiu operacja zapewniała Stilesowi kilkanaście dodatkowych minut spędzonych w towarzystwie Hale'a. Wprawdzie żaden normalny, zdrowy na umyśle człowiek, dodatkowo nękany przez Dereka codziennie w szkolnej toalecie, nie chciałby zbliżyć się do niego nawet przekupiony przez znajomych kilkoma stówkami, a Stiles pchał się w jego kierunku jak wierny, ale głupi pies. Pogodził się już z myślą, że stacza się na dno, kochając kogoś, kogo nie powinien kochać, a jednak nie potrafił zerwać z ekscytującymi wizjami znajomości z Derekiem. Wyobrażanie sobie chłopaka nagiego lub, co zdarzało się rzadziej, ubranego ale znajdującego się blisko Stilesa, stało się nawykiem. Dziwny bolesny nawyk przerodził się w obsesję, stalkowanie, przygnębienie. Już nie było odwrotu i Stiles doskonale o tym wiedział.
— Kate będzie tutaj za czterdzieści pięć minut, ona może ci pomóc — Stiles starał się z całych sił przekonać Dereka, że jego pomysł nie jest wcale taki idealny i nieinwazyjny. Stilinski zdążył już dostać dreszczy, a przed oczami tańczyły mu ciemne plamy. Nic niestety nie podziałało na upartego Dereka.
— Nie. I tak za długo czekałem. Słuchaj, nic się złego nie stanie. Przemyjesz, wyciągniesz i wyrzucisz, to wszystko.
Stiles przełknął głośno ślinę.
— Jeżeli zemdleję, będzie to tylko i wyłącznie twoja wina — Stiles zagryzł zęby, posyłając Derekowi urażone spojrzenie. Z trudem przekonał swoje ciało do powstania, o utrzymaniu równowagi nie mówiąc. Myśl o wyciąganiu oblepionego krwią pręta z czyjegoś ciała było dla chłopaka ucieleśnieniem koszmarów, a mimo to musiał się podjąć tego zadania.
Na słabych zdrętwiałych od siedzenia po turecku nogach podszedł do kuchennego blatu, na którym leżała spora zielona wysłużona reklamówka wypełniona po brzegi akcesoriami medycznymi codziennego użytku. Wywrócił torbę do góry nogami, a na blat wysypały się przeróżne rzeczy — Stiles szybko przejrzał zebrane przyrządy i stwierdził, że nie należą one wyłącznie do tych codziennego użytku. Hak chirurgiczny, cały zestaw przeróżnych igieł, strzykawki, nici chirurgiczne, dwa stetoskopy, plastikowe opakowanie wypchane gazikami, plastrami i bandażami, oraz opaski uciskowe, a gdzieś pomiędzy tym wszystkim walały się trzy skalpele. Stilesowi zrobiło się słabo, gdy zobaczył cały ten zapas na nie wiadomo jaką okazję. Czy Derek był aż tak agresywny, że wdawał się w bójki z szaleńcami wyposażonymi w broń albo atakował zawodowych płatnych morderców, a później musiał przeprowadzać na sobie skomplikowane operacje? Jeśli chciał zginąć wystarczyłoby żeby wyszedł do parszywego lasu otaczającego jego posiadłość i spotkał się z Dymkiem. Stwór ten prawdopodobnie zająłby się Derekiem bez roztrząsania czy warto, czy nie. O ile potwór w ogóle istniał. Stiles wciąż miał co do tego zastrzeżenia, zresztą co w tym dziwnego? Każdemu trudno by było uwierzyć w dymiącą lewitującą istotę pozbawioną oczu. Stiles należał do gatunku ludzkiego i nie zamierzał dopuszczać do siebie myśli o istnieniu kosmitów tylko dlatego, że pod wpływem strachu i zimna zobaczył coś dziwnego, szczególnie że panowała noc. Niedorzeczne... a jednak intuicja podpowiadała chłopakowi, że prawdopodobne.
Wybrał z porozrzucanych narzędzi opaskę uciskową, szew, by zapieczętować ranę, ze zlewu natomiast, którego zawartości wcześniej nie dostrzegł, a spoczywało w nim kilkanaście wypełnionych płynem buteleczek, wyjął dwa flakoniki wody utlenionej. Ze zdobyczą w rękach podszedł z powrotem do ciężko oddychającego Dereka. Nie miał już nawet siły opierać się o ścianę, siedział więc skulony tuż przy kuchennej szafce, by podtrzymać opadającą głowę.
— Wyglądasz jak siedem nieszczęść — mruknął Stiles, odrzucając opaskę uciskową na stół. Stwierdził, że nijak nie zdoła jej zawiązać na barku, więc zrezygnował. — Myślisz, że bez zaciśnięcia przeżyjesz? Bo jeśli nie, to spróbuję to jakoś zawiązać.
— Wytrzymam. Weź się już do pracy i wal procedury. Po prostu wyciągnij mi to z ręki! — warknął Derek, niecierpliwiąc się. Z trudem przysunął się do niepewnego Stilesa i wyciągnął do przodu skaleczone ramię. - Nie uszkodzisz żadnych naczyń krwionośnych ani nerwów, po prostu szarpnij.
— Chyba dostałeś gorączki. Trzeba to przemyć i wyciągnąć ostrożnie — zaprotestował Stiles, wylewając zawartość jednej buteleczki wody utlenionej na swoje dłonie, natomiast drugiej na derekową ranę. - Dobra, zaczynajmy. O Boże, to się źle skończy...
Przymierzył się odpowiednio i mocno zacisnął palce na pręcie, nie zdążył jednak nawet wciągnąć powietrza i napiąć mięśni, bo Derek gwałtownie odchylił się do tyłu, a drut wysunął się z jego ramienia. Stiles sparaliżowany strachem klęczał na podłodze, przyglądając się zakrwawionemu prętowi. Pełen odrazy, pobladły i zszokowany, upuścił drut, który z brzękiem odbił się od brudnych paneli. Stilinski z wahaniem podniósł wzrok na Dereka, starając się opanować drżenie.
— Czy... jęknął. — Czyś ty zwariował?! — Wybuch był oczywisty. Miało być bezpiecznie, spokojnie, a Hale całkowicie zignorował swoje obietnice i zaryzykował poważniejszym rozerwaniem ramienia. — Pokaż to! Jesteś popaprańcem! Albo wiesz co? Skoro tak cie jara robienie wszystkiego po swojemu, radź sobie sam!
Stiles wstał i wciąż roztrzęsiony ruszył w kierunku wyjścia z kuchni. Już miał dosyć idiotycznego zachowania Dereka. I on go „kochał”?! Stiles miał ochotę wymierzyć sobie siarczystego liścia, by zbudzić uśpioną piątą klepkę, powstrzymał go jednak silny uścisk na nadgarstku. Derek jednym ruchem obrócił Stilesa w swoim kierunku. Jednak zdołał ustać, a przed chwilą tak bardzo słaniał się ze zmęczenia. Kłamca!
— Gdzie idziesz? — jego głos wydawał się spokojny, ani trochę przestraszony lub roztrzęsiony z powodu bólu. — Jesteś przerażony i zdenerwowany, ale chyba mi nie powiesz, że zostawisz rannego samemu sobie? Poza tym ktoś musi zdobyć to, dzięki czemu poczuję się lepiej. Musisz pomóc Kate.
Stilinski znalazł wreszcie idealne określenie opisujące Dereka. Egoistyczny sadysta. Nie interesują go myśli i uczucia innych, choć doskonale je zna. A za szantaż służą mu jego własne słabości! Stiles miał ochotę splunąć na jego twarz, lecz im dłużej na nią patrzył, bladą o zapadniętych policzkach i podkrążonych przekrwionych oczach, zmiękł. Nie miał serca, by zostawić Dereka samego sobie. Poza tym, nieważne jak mocno zaprzeczał, wciąż każda komórka jego ciała reagowała na bliskość Hale'a w sposób odpowiadający zakochanej osobie.
Chłopak spuścił wzrok i skinął głową, wymijając Dereka i ponownie sięgając po szew. Usiadłszy, tak dla odmiany, na krześle, Derek zrobił coś, co przyprawiło Stilesa o zawroty głowy. Sięgnął po nożyczki i rozciął najpierw rękaw, później z jakiegoś powodu zdecydował się rozciąć również całą koszulkę, by zsunęła mu się z pleców. Co gorsza — dostrzegł zdziwione i z pewnością maślane oczy Stilesa.
— I tak jest zakrwawiona i podarta. Nie przyda się już. A teraz załataj tę ranę. — Stiles naprędce spróbował wymyślić jakąś, choćby najsłabszą, wymówkę, by ominął go koszmar zszywania rany. Poderwał się do góry, zająknął dwa czy trzy razy, coś sapnął pod nosem i obgryzł całą wargę od wewnątrz, zanim Derek jednym silnym ruchem posadził go z powrotem na krześle, a sam przyciągnął niski taboret, by Stiles miał łatwiejszy dostęp do jego ramienia. Stilinski musiał się pogodzić z nieuniknioną operacją, zacisnąć zęby i działać, starając się nie zdradzić swojego zdenerwowania przed Halem. Nawet z trzęsącymi się spazmatycznie dłońmi i bladą twarzą.
— Jak zaboli, to przynajmniej nie odskakuj... Mógłbym ci rozszarpać... — Stiles nie zdołał dokończyć, bo zakręciło mu się w głowie. Musiał chwilę odetchnąć. To Derek z całą pewnością dostrzegł, a mimo to nie zareagował, nie zamierzał powstrzymać Stilesa albo go wyręczyć. Tylko Derek mógłby być tak głupi, by ryzykować ewentualne poważniejsze rozerwanie skóry, powierzając zadanie zszycia rany bliskiemu zemdlenia chłopakowi, zamiast samemu założyć kilka szwów.
— Nie odskoczę. Po prostu weź się do roboty — ponaglił Derek. W jego głosie nie słychać było jednak ani irytacji, ani zniecierpliwienia. Można by pomyśleć, że brzmiąc spokojnie, chciał dodać Stilesowi otuchy. Prawda jest taka, że niewiele to dało, ale Stiles i tak był wdzięczny, bo rzadko się zdarza, żeby Derek Hale kogokolwiek w jakikolwiek sposób wspierał. Nawet kumpli z drużyny koszykarskiej, której jest kapitanem, traktuje oschle i nazbyt krytycznie. Gdyby pozwolił mu na to trener, istniałaby duża szansa, że wyrzuciłby połowę obecnych zawodników, zaciągając własnych wypróbowanych i niezawodnych kolegów.
Stiles jako typ ciekawskiego samouka często przeglądał internet w poszukiwaniu imponujących reakcji chemicznych lub fizycznych, czasem trafiając na coś odbiegającego od głównej tematyki. Tak się złożyło, że odnalazł poradnik jak odpowiednio założyć szew. Czy było to przeznaczenie, czy zwykły przypadek — Stiles w każdym razie gdzieś w głębi duszy cieszył się, że potrafi zaszyć derekową ranę w skuteczny i profesjonalny sposób. Na dodatek zadanie okazało się łatwiejsze niż przypuszczał — pomijając oczywiście konieczność ubrudzenia palców krwią — ponieważ Derek, tak jak obiecał, nie drgnął nawet na milimetr. Faktem jest jednak, że zbladł i nie raz zaciskał wargi do tego stopnia, że stawały się białe.
Derek nie podziękował, po założeniu opatrunku udał się na górę swojego domu, zostawiając Stilesa z prostą instrukcją:
— Niczego nie dotykaj, siedź tutaj i czekaj do dwudziestej pierwszej. Jakbym nie wrócił do tej pory, to wyjdź na spotkanie Kate sam.
Nic więcej nie powiedział, po prostu poczłapał na górę i wszystko zamilkło. Dopiero po nastaniu tej głębokiej ciszy Stiles zrozumiał, czemu Derek nie podjął decyzji o wyprowadzce ze zrujnowanego domu. Cichy świergot ptaków dochodzący od strony powoli zasypiającego lasu, szum wiatru wpadającego do wnętrza domu przez szpary i dziury, nieprzyjemny a jednak kojący naturalny chłód nocy — to wszystko sprawiało, że Stiles czuł błogie odprężenie i zdołał nawet zapomnieć o krwi wciąż zalegającej w kilku miejscach w kuchni. Przyszło mu do głowy, że może Derek nie chciał się wynieść, bo podobały mu się te drobne subtelności. Rzecz jasna była to wyłącznie szalona hipoteza, bo bardziej prawdopodobnym powodem był zwyczajny brak pieniędzy, Stiles jednak lubił myśleć o Dereku jak o wrażliwym intelektualiście, który ukrywa swoją przyjazną stronę przed ludźmi, bo boi się zranienia czy też wykorzystania. Niczym pokrzywdzona bohaterka jednego z romantycznych kiczowatych filmów, w którym to przypadkiem odnajduje swoją prawdziwą i jedyną miłość na całe życie. Stiles dałby sobie rękę uciąć, by jego życie stało się takim filmem na pewien czas dopóty, dopóki Derek stałby się przynajmniej jego przyjacielem. Z drugiej strony oczekiwanie czegokolwiek równało się kolejnemu bezsensownemu zawodowi miłosnemu, toteż Stiles szybko przestał myśleć. Wyłączył się, wcześniej ustawiając alarm w telefonie na godzinę dwudziestą pięćdziesiąt pięć. Powoli odpłynął, czując rosnące z ogromną prędkością zmęczenie.




Zanim odezwał się ustalony na daną godzinę budzik w telefonie, ramieniem Stilesa ktoś gwałtownie potrząsnął, omal zrzucając go z krzesła. Chłopak sapnął i niczym spłoszona łania rozejrzał pośpiesznie po ciemniejszym niż dotychczas pomieszczeniu. Zapalone świece zgasły i teraz mrok rozświetlał jedynie blady księżyc.
Derek stał nad Stilesem z niewzruszoną miną i majstrował przy jego telefonie, by wyłączyć wciąż aktualny alarm. Uporał się z tym szybko, zanim jeszcze alarm się załączył, jako że telefon nie był zablokowany żadnym kodem i nie był ani trochę skomplikowany. Hale rzucił komórkę Stilesowi na kolana i stwierdził, że czas ruszyć na umówione z Kate miejsce spotkania przy wjeździe na leśną drogę prowadzącą do domu Dereka. Stilinski był raczej sceptycznie nastawiony do pomysłu spacerowania po lesie w ciągu nocy, Derek zapewnił go jednak, że się nie zgubią, bo drogę widać doskonale. Nie możliwość zgubienia trapiła Stilesa najbardziej, a prawdopodobieństwo spotkania wiadomego stworzenia, które nie powinno istnieć, a mimo to będące bardzo realnym wspomnieniem. Chłopak nie miał jednak odwagi zapytać Dereka ponownie o istnienie poczwary. Podczas ostatniej rozmowy o Dymku Derek prawie roztrzaskał framugę i z całą pewnością próbował zmiażdżyć tchawicę Stilesa wzrokiem. Kto by się prosił o powtórkę czegoś takiego? Nawet jeśli Stiles był gnębiony, nie można nazwać go samobójcą.
Doszli na skraj lasu — całą drogę przechodząc w całkowitej ciszy — gdzie na poboczu stał zaparkowany szaro-czarny Mini Cooper Kate. Powitanie było praktycznie kilkunastosekundowe. Derek wepchnął Stilesa do samochodu, a sam na zewnątrz zamienił z Kate kilka cichych słów, dynamicznie przy tym gestykulując jedną ręką. Stiles zdążył już rozgryźć jego nawyki wtedy, gdy jest zły i spokojny, toteż wiedział doskonale, że subtelne poruszanie dłońmi podczas rozmowy dotyczy opanowanego Dereka, natomiast złego — wymachiwanie rękoma w sposób niemożliwy do przewidzenia. Stiles starał się podsłuchać rozmowę dwojga, by dowiedzieć się, co tak zdenerwowało Hale'a. Niestety zamknięte szyby i drzwi uniemożliwiły mu prześledzenie sprawy.
Kate w pewnym momencie machnęła na Dereka dłonią i podeszła do drzwi od strony kierowcy. Hale odprowadził ją nienawistnym wzrokiem, po czym ruszył z powrotem do domu, Kate natomiast usiadła wygodnie w fotelu. Stiles przyjrzał jej się kątem oka, nie dostrzegł jednak żadnych niepokojących emocji na twarzy dziewczyny. Przekręciła kluczyki w stacyjce i dodała gazu, wkrótce wyjeżdżając na główną drogę.
— Gdzie jedziemy? — zagadnął, próbując powstrzymać chęć zapytania o tę dosyć agresywną wymianę zdań sprzed kilkudziesięciu sekund.
— Derek ci nic nie powiedział? — uniosła brwi, wciąż wpatrując się w jezdnię. — Do Casellów.
Stiles parsknął, sądząc, że dziewczyna żartuje, gdy jednak spotkał jej śmiertelnie poważne spojrzenie, prawie zemdlał. Z pewnością stracił cały kolor, czuł jak krew odpływa mu z twarzy.
— Chciałem pomóc, ale nie pisałem się na kolejne włamanie!
— Cicho, nic nam nie będzie. Upewniłam się, że Casellowie zabrali Isaaka do szpitala z tym jego złamanym nosem. Powinni wrócić za godzinę, a tyle czasu to aż nadto dla nas. Wejdziesz, zabierzesz pewną paczkę i jedziemy z powrotem do Dereka. To wszystko.
— Mówisz to tak, jakby policja nie istniała, a tu zobacz, niespodzianka, bo istnieje — Stiles zacisnął wargi ze zdenerwowania. Gdyby mógł, wyskoczyłby z tego samochodu, Kate jednak pędziła ponad pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Chłopak chciał jeszcze trochę pożyć.
Zdenerwowanie przybierało na sile z każdym pokonanym metrem, który przybliżał ich do domu Casellów. Stiles nie potrafił zrozumieć, dlaczego trzeba akurat udać się do tego konkretnego domu, by pozyskać rośliny niewiadomej nazwy, zamiast udać się do szpitala i pozwolić doktorom robić to, do czego zostali nauczeni. Przez chwilę miał ochotę rzucić kilka nieprzyjemnych, ale szczerych słów na temat tych chorych tajemnic, powstrzymał się jednak, widząc przed oczami wyobraźni męczącego się Dereka. Intuicja podpowiadała Stilesowi, że nie ma innego wyjścia, jak tylko zrobić to, czego oczekuje Hale.




Kate zaparkowała samochód na chodniku kilkadziesiąt metrów od domu Casellów. Stiles chwilę patrzył przez okno, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu, a sąsiedzi zamiast filować w oknach, smacznie śpią. Kiwnął wreszcie głową w kierunku Kate i oboje zaciągnęli sobie kaptury na głowy, a do kieszeni czarnych bluz [które Kate woziła w samochodzie] wepchnęli kominiarki, wyskakując przy tym z samochodu. Szybkim krokiem przemierzyli dzielący ich dystans pomiędzy autem a żółtym budynkiem. Przemknęli przez podjazd, na którym nie stał żaden samochód, co znacznie uspokoiło Stilesa, bo dostał dowód, że nikogo nie ma w środku. Kate natomiast wyglądała i zachowywała się bardziej niespokojnie niż kiedykolwiek wcześniej, a to zagwarantowało Stilesowi masę ważnych pytań — dlaczego Kate trzyma się z tyłu, zamiast poprowadzić go? Dlaczego wystawia się na spostrzeżenie przez sąsiadów, idąc metr od ściany? Czemu do cholery drepta jakby coś miało zaraz wyskoczyć zza rogi i ją zabić?!
Weszli na podwórko, które zmieniło się tyle co nic. W sumie nic dziwnego, Casellowie wydawali się ludźmi schludnymi i zorganizowanymi, na dodatek nielubiącymi zmian, więc wygląd ogrodu musiał ich doskonale odzwierciedlać.— Stiles, ja zostaję na czatach. Idź sam — podała mu wytrych. — Uczyłam cię już tego któregoś dnia treningu, teraz pokaż co pamiętasz. — Wciągnęła głośno i głęboko powietrze, jakby dolegały jej duszności. — Wiesz czego szukać, jak już dostaniesz się do pokoju Isaaka?
Pokręcił przecząco głową.
— Jak to? Derek ty... — zaklęła pod nosem. — Dobrze więc, mianowicie musisz znaleźć paczkę z czarnym proszkiem.— Torebkę z czarnym proszkiem — powtórzył Stiles, zabierając się do pracy. Ściągnął kaptur z głowy, by było mu łatwiej widzieć w ciemności, uklęknął przed drzwiami i zaczął majstrować przy zamku.— Powinna być również napisana nazwa. Łacińska. Aconitum napellus to ta właściwa.— Aconitum-co? — Stiles już zamierzał zadać pytanie dotyczące tej dziwnej nazwy, ale coś w drzwiach wreszcie kliknęło. — Im szybciej znajdę, tym szybciej stąd zwiejemy, prawda? Trzymaj kciuki — posłał dziewczynie ciepły uśmiech, zakładając na głowę kominiarkę, tak na wszelki wypadek. Zamknął za sobą drzwi i pokonał znany mu już odcinek kuchni, jadalni i dużego korytarza. Wszedł na piętro, bo tam właśnie musiał znajdować się pokój rodziców Isaaka i jego samego. Stiles się nie mylił i już pierwsze otworzone drzwi okazały się być tymi właściwymi.
Zanim chwycił za klamkę, nawiedziły go obawy. A co jeśli nie znalazłby poszukiwanej substancji? Tracił w takim razie nie tylko czas, ale i Dereka. Hale stwierdził, że nie będzie czasu na szukanie kolejnych miejsc z lekarstwem, więc to jedyna szansa, by go uratować; w przeciwnym razie czekałaby go śmierć. Frustrujące.
Pokój Isaaka łatwo było rozpoznać po porozrzucanych dookoła młodzieżowych ciuchach. Spodnie z niskim krokiem, luźne bluzki, bluzy, zaledwie kilka kratkowanych koszul, które wyglądały jak psu z gardła wyjęte. Ściany pomieszczenia pomalowano na biało, najwidoczniej specjalnie, bo gdzie okiem sięgnąć ściany pozaklejane były przeróżnymi czarnymi naklejkami (największą w kształcie luksusowego auta przyklejono nad materacem; tak, Isaak spał na materacu wyciągniętym z łóżka, którego części ramy zalegały obok), pomiędzy naklejkami natomiast wypisano przeróżne słowa, złote myśli oraz teksty piosenek różnymi charakterami pisma. Meble były ciemne, podobnie jak położone na podłodze panele. Ściana naprzeciwko wejścia pochylała się. Stiles lubił tego typu strychowe pokoje. Proste, ale własne i przytulne. Żałował tylko, że jego pokój jest całkowicie kwadratowy, bez pochyłego dachu ani zdobionych ścian.
Przystąpił do poszukiwania. Musiał znaleźć odtrutkę jak najszybciej, bo nie mógł przewidzieć, ile czasu Derek zdoła wytrzymać. Hale zdradził mu, że trucizna krążąca w jego żyłach jest mocno toksyczna, nie powiedział jednak ile czasu mu zostało zanim działanie szkodliwej substancji stanie się prawdziwą udręką, a zapewnił, że może od niej umrzeć.
Chłopak przeszukał komodę, przejrzał sterty ubrań, kosz, szafę, ale nic nie znalazł. Jedyne miejsce, gdzie Isaak mógł jeszcze schować cenny lek, to materac. Stiles obmacywał jego powierzchnię, przebadał poduszki i wreszcie natrafił na coś twardego w jednym z jaśków! Ręce zaczęły mu się trząść z podniecenia, a próba otworzenia suwaka poduszki mało co skończyła się jej rozdarciem. Chłopak pogrzebał chwilę i natrafił opuszkami palców na okrągłe białe pudełko. Wyjął, przyjrzał się i z zadowoleniem stwierdził, że na przyklejonej taśmą karteczce widnieje napis "aconitum napellus". Odkręcił hermetyczne wieczko, by sprawdzić zawartość. Tak, kolor się zgadzał, a i ilość powinna być zadowalająca.
Zbieg na dół niczym szarżujący nosorożec, a z domu wybiegł już jako pędzący słoń.— Lecimy! Mam to! — zawołał najciszej jak mu tylko ekscytacja i radość pozwalały. Czuł się naprawdę wspaniale, miał przecież w ręku coś, co uratuje Dereka od podobno ciężkiej śmierci! Jeżeli jest coś przyjemniejszego niż ratowanie życia ważnej sobie osobie, to Stiles nie potrafiłby sobie nawet wyobrazić jak ogromna musiałaby być to radość.




Kate wjechała w ostatni zakręt i wreszcie znaleźli się na ulicy, z której odchodziła leśna droga do domu Hale'ów. Las wysokich sosen i rozłożystych koron pojedynczych drzew liściastych wydawał się ciemniejszy niż zwykle, choć księżyc nie ustępował nocy nawet na chwilę, prześwietlając delikatne chmury.
Stiles zastanawiał się, czy z Derekiem wszystko w porządku. Całą drogę powrotną spędził na wyobrażaniu sobie nadchodzących dni w szkole po wydarzeniach tej nocy. Czy Derek dalej uważałby go za swojego wroga? A może po prostu ignorowałby go, bo przecież jedna jaskółka wiosny nie czyni, to samo dotyczyło związków międzyludzkich — jeden dobry uczynek nie zwróci nikomu szacunku. Stiles jednak, jak to Stiles, chciał patrzeć na przyszłość przez różowe okulary, by choć na chwilę zapomnieć o ponownym poniżaniu pomimo kilkugodzinnej pomocy Derekowi. Takiej niesprawiedliwości prawdopodobnie by nie zniósł.
Część obaw dotyczących zdrowia Dereka wyparowała, gdy na złączeniu czarnego asfaltu i szarawej leśnej ziemi stanął Derek we własnej osobie, trzymając jedną dłonią ranne ramię. Kate wyminęła go i powoli się zatrzymała, by chłopak mógł wejść do środka. Stiles przeskoczył na tyły auta, Derek usiadł na jego miejscu. Dojechali pod same drzwi domu w niecałą minutę i wszyscy troje popędzili do środka, by zająć się poszkodowanym. Zgromadzili się w sławnej już kuchni, której podłoga nie była już upaćkana krwią, a przeciwnie — wszystko lśniło czystością.
— Czyli zamiast odpoczywać, sprzątałeś? — Stiles uniósł brew, zerkając z rozbawieniem na Dereka. Ten nie odpowiedział, bez słowa usiadł na jednym z krzeseł, rozsuwając skórzaną kurtkę, którą zarzucił najwidoczniej tylko po to by po wyjściu z domu nie paradować nago, bo nie założył na siebie żadnej koszulki ani bluzy. Kate, zapaliwszy wpierw kilka dużych świec i jedną latarkę zawieszoną pod sufitem, której Stiles wcześniej nie spostrzegł, przystąpiła do oględzin rany na ramieniu Hale'a. Była zszyta bardzo nieładnie [Stiles wcześniej uważał, że udało mu się doskonale, ale w lepszym świetle widać było niedoskonałości], ale szwy się trzymały, z czego Stiles był nie tyle co dumny, a zszokowany.
— Po co to zszyliście? — zapytała bardziej Dereka, niż Stilesa, którego to spotkała konieczność babrania się w krwi. Hale miał farta, że nie musiał robić tego samemu. Nagle Kate odwróciła się w stronę stojącego za nią Stilesa i powiedziała: — Zrobiłeś swoje, teraz ja się nim zajmę. Idź odpocznij. — Uśmiechnęła się i zachęcająco kiwnęła głową w kierunku schodów. Stiles pytająco spojrzał na Dereka, w końcu to był jego dom, ale Hale patrzył w zupełnie innym kierunku, jakby specjalnie unikając wzroku Stilesa. Zrezygnowany chłopak stwierdził, że skoro Derek nie protestuje, to znaczy że może iść, nawet jeśli wcale tego nie chciał. Nie chciał, bo dokuczały mu wątpliwości. Spójrzmy prawdzie w oczy — czy nurtujące umysł pytania powstrzymałyby zmęczonego ciekawskiego nastolatka przed pójściem spać? Niektórych być może, ale jednak nie Stilesa. Czynnikiem, który wiązał jego nogi, była zazdrość. Widząc Kate opiekującą się półnagim Derekiem, czuł jak żołądek skręca mu się ze złości. Musiał jednak odejść, bo tego od niego oczekiwano, a postawienie się woli Kate byłoby po prostu bezsensowne — nie był potrzebny, Hale miał już opiekunkę zastępczą, która wiedziała, co robić.
Skinął więc głową i poszedł na górę, próbując w tym samym czasie dosłyszeć urywki rozmowy. Co dziwne — Kate nie starała się poderwać Dereka, co przecież sobie poprzysięgła przed imprezą. Derek również milczał... W sumie nic niezwykłego, on z zasady mówił niewiele, o ile w ogóle cokolwiek.
Stiles dotarł do tego samego pokoju, w którym nocował po pamiętnej sobotniej nocy i spotkaniu z Dymkiem. Rozejrzał się po pomieszczeniu — nic się nie zmieniło. To samo rozklekotane łóżko czekało na niego i spoglądało drapieżnie. Stiles usiadł na krawędzi wyrka, znów się rozejrzał, zerknął przez dużą dziurę zabitą trzema deskami, która prawdopodobnie jakiś czas temu była oknem, i w końcu padł na plecy, trafiając na kilka twardych miejsc w materacu łóżka. Patrząc w sufit, doszedł do oczywistych wniosków — nieważne jak bardzo byłby zazdrosny o Kate i tak nie mógłby nic z tym zrobić. Ona miała kilkumilionowo większe szanse na nawet najkrótszy romans świata z Derekiem, Stiles co najwyżej mógł sobie pomarzyć. I choć wnioski te wydawały się oczywiste i racjonalne, Stiles nie potrafił się poddać, bo w końcu chodziło o Dereka.
Derek. To był powód, dla którego nie warto było sobie odmawiać.
Zniknęły wszystkie zahamowania i blokady. Stiles wstał gwałtownie i, wyszedłszy z pokoju, ruszył w kierunku schodów. Zszedł po nich całkowicie bezszelestnie, bo już z piętra doszły go odgłosy zażartej dyskusji. Musiał podsłuchać, to było konieczne. Zatrzymał się przy krawędzi kuchennych drzwi i wsłuchał w wyraźną już rozmowę.
— Dobra, gotowy? — spytała Kate. Stiles nie dosłyszał odpowiedzi, był zresztą przekonany, że takowej nie było. — Przez te szwy będzie bardziej boleć, bo trzeba je rozerwać. Myślałam, że jesteś rozsądniejszy.
— A więc miałem mu powiedzieć, że nie możemy zaszyć tej rany, bo trzeba w nią włożyć palca nasmarowanego proszkiem z tojadu? — warknął Derek. Stiles zesztywniał, słysząc o zbliżających się makabrycznych i bolesnych zabiegach i o tym, że z jego winy Hale będzie cierpiał bardziej. — To i tak żaden ból. Zresztą dobrze wiesz.
— Tak, jak wcisnę ten proszek to zesrasz się z bólu — fuknęła Kate niechętnie, otwierając wieczko pudełka. — To lecimy.
Stiles usłyszał głośny pełen bólu syk, a później już tylko rozdzierający uszy wrzask. Nie wiedział co się dzieje i co ma zrobić, wystawił więc czubek nosa i oko zza framugi, by przyjrzeć się poczynaniom Kate. Widok dziewczyny wiercącej palcem w ramieniu Dereka był o dziewczynę wiercącą palcem w czyimś ramieniu za dużo, toteż Stiles bez skrupułów zemdlał.
Ocuciły go dwa silne uderzenia w twarz. Otrząsnął się szybko i zerknął na cucącego. Był nim Derek.
— A myślałem, że już nie będzie potrzeby, bym cię bił — westchnął, gdy jednak zrozumiał, co powiedział wyprostował się gwałtownie i podał rękę Stilesowi, by wstał. — Podsłuchiwałeś.
— N... Nie! — zaprotestował, ale widząc sceptycznie spojrzenia obojga, skinął głową, spuszczając wzrok.
— Po co? — odezwała się Kate. — Kazałam ci iść na górę, bo wiem, że nie znosisz widoku krwi. A ty jak zwykle robisz swoje — skrzyżowała ramiona, okazując tym gestem swoje zdenerwowanie.
— Nie znosisz widoku krwi? — powtórzył Derek z niemałym zdziwieniem w głosie. — Mogłeś powiedzieć, nie musiałbyś wtedy mi pomagać!
— Myślałem, że moje nieudolne protesty są wystarczająco jasne, ale się pomyliłem. Poza tym chciałem pomóc — usprawiedliwił się Stiles, siadając na jednym z krzeseł. Zwiesił głowę, wciąż odczuwając nudności i zawroty głowy, jak za każdym razem po widoku czegoś równie krwistego jak przed chwilą. — Chciałem tylko zobaczyć czy wszystko z wami w porządku. Wyszło... niezręcznie.
— Następnym razem odezwij się, gdy coś ci nie odpowiada. Lubię bezpośredniość — mruknął Derek, łapiąc za pudełko z tojadem. Stiles w myślach powtórzył sobie słowa "następnym razem", nie zamierzał jednak o nic pytać. Wiedział bowiem, że muszą kontynuować leczenie zatrucia toksyną, choć Stiles nie do końca rozumiał, jak można leczyć coś, wiercąc jeszcze większą dziurę w ciele rannego. I jak w ogóle można tak robić — obrzydliwe.
Wyszedł na jakiś czas z kuchni do salonu, by nie widzieć zabiegów medycznych, jakie czekały Dereka. Potwornych krzyków nie mógł wyciszyć, starał się jednak je przyciszyć poduszką, co poskutkowało dosyć szybko i na dodatek przyniosło ze sobą błogi sen.


Jakiś czas później Stilesa zbudziły nieuważne kroki. Panele skrzypiały pod stopami przechodnia, którym okazał się być Derek.
— Śpi. Możemy wreszcie pogadać, nie martwiąc się, że umrę — parsknął lekceważąco, wracając do kuchni. Pomimo dzielących te pomieszczenia kilku metrów Stiles doskonale słyszał, na jaki temat toczy się dyskusja.
— Nie wiem, czemu Isaak to zrobił. Wiedziałam, że jest łowcą, ale nie sądziłam, że wie o tobie. W końcu się z członkami twojej watahy przyjaźni.
— Bo nie wie o nas. Za kogo nas masz? Doskonale się ukrywamy — w głosie Dereka słychać było wyrzut. — Musiał oczekiwać kogoś innego, ale tojad w alkoholu przyprawił go o ciekawe wizje, więc wyżył się na mnie. To był czysty przypadek.
— Teoretycznie, jeśli jednak jest inaczej, masz poważne kłopoty. Jego rodzina nienawidzi wilkołaków z całego serca i po wszystkie czasy.
Stiles szybko przestudiował wypowiedziane przez Kate słowa i zbladł, gdy zrozumiał. Kate wspomniała o czymś, co podawane jest w bajkach i legendach, a ujęła wilkołaka, kreaturę ze świata fantazji, jak żyjące wśród ludzi stworzenie. Każdy przy zdrowych zmysłach stwierdziłby, że jest szalona, Stiles nie powinien być wyjątkiem, a jednak coś mówiło mu, że Kate dobrze gada.
— Przecież wiem. Nie to jest naszym największym problemem. Wiesz, o czym mówię — Derek zdawał się być coraz bardziej niepewny, mówił ściszonym głosem, Stiles ledwo zdołał go zrozumieć.
— Cóż, możesz mówić zarówno o varjo jak i o Stilesie. Którego wrzodu na tyłku boisz się bardziej? — parsknęła śmiechem, Derek musiał ją jednak spiorunować swoim morderczym wzrokiem numer dziewięćdziesiąt dwa, bo urwała gwałtownie.
— Tak, właśnie o Stilesie mówię. Nie należy do naszego świata i nie powinien należeć, skoro nawet krwi się boi. Poza tym ledwo przeżył spotkanie z varjo. Gdybym wtedy nie patrolował lasu...
— Tak, tak, tragedia by się wydarzyła. I tak nie udawaj, że ci zależy. Co się martwisz? Ja się nim zajmę. Obawiam się tylko, że po spotkaniu z nim, varjo mogło sobie obrać go za cel. I to wszystko przez ciebie i twoich kochanych kumpli.
— Czyli podsumujmy: pół czarodziejka, pół wilkołaczka zamierza samodzielnie obronić najbardziej nieporadnego człowieka na świecie przed varjo, tak? A zdajesz sobie sprawę, że varjo jest potężniejsze od każdego czarodzieja, a już w szczególności pół czarodzieja?
Dla Stilesa było to zbyt wiele, po prostu zbyt wiele. Nie miał już siły słuchać tych okropnych bajeczek o czarodziejach, jakimś varjo, którego nazwa brzmiała zdecydowanie bardziej przerażająco od stilesowego Dymka, i o wilkołakach. Wszystko to nie miało prawa istnieć, wszystko to było nierealne, a Derek i Kate musieli się wspaniale bawić, wkręcając go w te chore bajki.
Nie czekając na rozwój akcji, poderwał się z zatęchłej, starej sofy i popędził w stronę wyjścia. Zanim wybiegł na zewnątrz, kątem oka dostrzegł przerażoną Kate i zaskoczonego Dereka, którzy wpatrywali się w niego jak cielęta w malowane wrota. Stilesowi było zresztą wszystko jedno, czy widzą go, czy nie; czy zaczną za nim biec lub też pozwolą odejść. Nawet gdyby udało im się go dogonić i zatrzymać, by wytłumaczyć, nie słuchałby. Miał ich żałosne żarty głęboko w poważaniu.
Wbiegł pomiędzy drzewa, ignorując rozpaczliwe wołanie Kate, by tego nie robił. Co mogłoby mu się stać? To całe varjo nie istniało, nabierali go, zamierzał więc udowodnić, nie tyle co im, a sobie, że nie istnieją straszne dymiące potwory, ani jakiekolwiek potwory.
— No chodź! Pokaż się! — zawołał, obracając się wokół własnej osi powoli, by badać ciemny las. Już miał odejść z przekonaniem, że stracił przyjaciółkę, która po prostu chciała wkręcić go w jakiś kiepski żart, gdy nagle usłyszał trzask gałązki. Obrócił się szybko, czując, jak serce przyśpiesza. Zamiast czegoś czarnego i przerażającego dostrzegł jedynie zdyszaną Kate. Podeszła do Stilesa i niemiłosiernie mocno złapała go za nadgarstek, chłopak miał wrażenie, że cała dłoń zsiniała mu w kilka sekund.
— Zostaw mnie! — warknął, próbując się wyrwać. — Fajnie było sobie ze mnie żartować, prawda? Kto przebrał się za to coś?! Dlatego Derek nie chciał o tym czymś mówić, bo nie wiedział, co powiedzieć! Wy cholerne...
— Zamknij się. — Poleciła twardo Kate, przystając na chwilę, by wsłuchać się w odgłosy nocy. Stiles oprócz powoli ucichającego świergotu ptaków nie słyszał nic więcej, ale Kate najwidoczniej coś zarejestrowała, bo napięła wszystkie mięśnie i puściła go, wyjmując zza paska spodni dwa małe sztylety, które Stiles ledwo dostrzegł — tak dobrze schowała je w dłoniach. — Leć po Dereka.
— Nie! Odwalcie się wszyscy ode mnie. Jak długo jeszcze zamierzacie kłamać? Przecież wszystko już wiem, wkręcacie mnie i tyle.
— Gówno wiesz, taka jest prawda. Idź. Po. Dereka. — Powtórzyła, rozglądając się w pośpiechu. Stiles ponownie zamierzał zaprotestować, tylko tym razem słowa nie wypłynęły z jego ust. Zakrztusił się, właściwie miał wrażenie, że wyrwano mu tchawicę z gardła. Poczuł przeraźliwe zimno otulające jego kark i ramiona, i powoli docierające do kolejnych części ciała. Miał wrażenie, że unosi się na ziemię. Przerażona mina Kate, gdy się obróciła w jego kierunku, utwierdziła go w przekonaniu, że źle się dzieje. Spróbował spojrzeć przez ramię, nie udało mu się to, dostrzegł jednak kątem oka macki czarnego wijącego się dymu. Zbaraniał. Wpadł w panikę, zaczął kopać, drapać lodowate łapska poczwary, która trzymała go od tyłu za kark. Zdziałał niewiele, a już tracił przytomność. Nie miał ani czasu na walkę, ani siły ponownie z niego wypompowanej.
Nagle Kate rzuciła się na potwora, wydając z siebie tajemnicze słowa. Poczwara puściła Stilesa, stając do walki z rozwścieczoną dziewczyną. Tylko że zamiast tej wysokiej szczupłej Kate na jej miejscu stała bardzo podobna osóbka, ale znacznie bardziej umięśniona, z wydłużonymi „opazurzonymi” palcami, długimi kłami i iskrzącymi się unoszącymi nad głową włosami, które odsłaniały spiczaste uszy. Stiles sądził, że śni, gdy jednak do atakującej swoimi sztyletami (te zyskały znacznie na wielkości, teraz bardziej przypominając miecze, niż sztylety) Kate dołączył drugi, jeszcze większy osobnik o równie strasznych kłach i pazurach, a Stiles rozpoznał w nim Dereka, stwierdził, że dzieje się to naprawdę.
— Zabierz go stąd — rozkazała Kate, a Derek zadziwiająco chętnie przystąpił do działania. Odbiegł od Dymka, czy też varjo, i wciąż biegnąc, złapał Stilesa za rękę. Chłopak nie nadążał, Hale w tej swojej owłosionej bestialskiej formie był znacznie szybszy niż dotychczas, Stiles gubił nogi, próbując na nim nadążyć, a i tak nie udało mu się to. Derekowi najwidoczniej bardzo się śpieszyło, toteż bez pytania zawiesił sobie Stilesa na zdrowym ramieniu chwytem strażackim i pędził dalej. Dopadli domu, zamiast jednak skierować się ku drzwiom, Derek przeszedł na tył domu i otworzył klapę w ziemi, która prowadziła do piwnicy. Stiles wpadł z łomotem do środka. Derek polecił mu, by siedział tam do czasu, aż ktoś mu nie otworzy drzwi.
— Ty nie wchodzisz?! — krzyknął Stiles, widząc zamykającą się klapę, ale nie wchodzącego do środka Hale'a. Nikt mu nie odpowiedział. Z drugiej strony czemu miałby dzielić jedyne, być może, bezpieczne miejsce z owłosionym stworzeniem?
Stiles nie wiedział już, co o tym wszystkim myśleć. Jeżeli Kate i Derek robili sobie z niego jaja, to bardzo dobrze im się to udawało. Jeżeli jednak wydarzenia sprzed kilku minut nie były ani żartem, ani snem, to Stiles miał bardzo poważny problem, którego nie potrafiłby rozwiązać. W sumie jedyne, co mógł zrobić, to nacisnąć pstryczek swojej świadomości. Tak też zrobił, stres był zbyt intensywny, by dłużej z nim walczyć. Chłopak, dostrzegłszy mroczki przed oczami, osunął się na ziemię, zanim zemdlał, dzięki czemu zapobiegł roztrzaskaniu czaszki na podłodze. W każdym razie był wdzięczny, że mógł stracić świadomość; jeżeli miał umierać z łap szalonych Dereka lub Kate, czy też uduszony przez varjo, to przynajmniej nie zdając sobie z tego sprawy.


 Tak, Stiles, też się zastanawiam, co się tu dzieje. Ale spokojnie, wszystko będzie OK. No chyba że ja, wspaniała i wszechmogąca autorka tegoż FF, postanowię zrobić ci krzywdę [niekoniecznie fizyczną]. Wtedy nie będzie OK.
Ale to dopiero w kolejnych rozdziałach.
Ogólnie jestem z siebie dumna, bo prawie 6000 słów tam powyżej jest ^
Pochwalcie mnie.
Do następnego!

piątek, 11 marca 2016

SPOJLER!

Te nadchodzące podteksty
Ratunek
O Boże, sama się podekscytowałam.
A piszę to tylko dlatego, bo chcę i mogę.

Jak opisać kolejny rozdział? Proszę bardzo obrazek poniższy opisuje sytuację doskonale.


 


środa, 2 marca 2016

Bo na imprezę kupiono alkohol

Dedyk dla Zduna i Żyda. Cóż, należy im się, skoro występują w tym opowiadaniu, prawda? :D
Hyyyhyhy, zajebiście długi rozdział. Mam nadzieję, że treść będzie równie zadowalająca, jak długość tekstu. Stiles chyba też się cieszy. C:
 


Na nieszczęście Stilesa dniem jego powrotu do domu była niedziela, więc na odpoczynek miał zaledwie kilkanaście godzin. Musiał jak najefektywniej spożytkować ten czas, by choć odrobinę odprężyć się i przestać myśleć o wydarzeniach z sobotniej nocy, zanim pójdzie do szkoły i spotka się ze wszystkimi, którzy byli w to zamieszani. Zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie nigdy nie zapomni tego, co działo się w lesie niedaleko posiadłości Hale'ów, ani samej kradzieży czy też dziwnej rozmowy z Derekiem. Wszystko, czego doświadczył w jedną noc, było bardziej ekscytujące niż całe jego dotychczasowe życie. Mimo to, gdyby przyszło mu wybierać - normalne nudne życie czy dreszczyk emocji co noc - bez wahania wybrałby zwyczajną egzystencję. Przyzwyczaił się do takiego porządku rzeczy, trudno byłoby przestawić się na kaskaderski tryb życia.
Wciąż nurtowało go wiele pytań, a jedno z nich górowało swoją ważnością nad wszystkimi innymi - czy to, co się wydarzyło tej nocy, faktycznie miało miejsce, czy była to wyłącznie chora wyobraźnia Stilesa? Jak mocno musiałby uderzyć się w głowę, by zobaczyć lewitującego czarnego ducha odbierającego siły? Zastanawiająca była również postawa Dereka wobec Stilinskiego oraz zachowanie Victora. Nie dziwne, że blondyn wiedział o wielu elementach z życia Dereka, w końcu się przyjaźnili, ale żeby być wtajemniczonym w dziwne duchowe sprawy? Hale natomiast jak gdyby przestał interesować się gnębieniem młodszego od siebie Stilesa. Zachowywał się oschle i arogancko, to fakt, ale nie przejawiał charakterystycznej dla siebie agresji.
Co jeśli go źle oceniłem?, zastanawiał się Stiles, ignorując pytania ojca dotyczące czarnego ubiory syna. Chłopak nie miał zbyt wiele czasu na przeprowadzanie z Johnem szczegółowej dyskusji, musiał się porządnie wyszorować, zatelefonować do Kate i wyspać. Wprawdzie spał do południa w domu Dereka, mimo to czuł się wyczerpany, jakby wypompowano z niego wszelkie siły.
Ciepły prysznic okazał się być lekarstwem na wszystkie zmartwienia. Szum wody uspokoił Stilesa; miał on wrażenie, jak gdyby świat się na chwilę zatrzymał. Bez zegarka na nadgarstku łatwo jest zastąpić sekundę minutą, tak jak bez kalendarza żyje się po prostu z dnia na dzień.
Kate nie odebrała za pierwszym razem, za drugim również. Gdy licznik w rejestrze połączeń dochodził do dziesięciu, Stiles zmartwił się nie na żarty. W jego głowie natychmiast pojawiły się czarne scenariusze. Dymek - Stiles rozważał zmianę tej nazwy na jakąś bardziej przerażającą, stwierdził jednak, że boi się mnie, używając czułego prowizorycznego imienia - mógł niestety dopaść Kate. Wydawał się dosyć zwinny, szczególnie, że nie dotykał czarnymi stopami podłoża.
Kate, odbierz ten cholerny telefon!, błagał Stiles bezgłośnie, ubierając się w pośpiechu w świeże czyste ubrania. Postanowił, że jeżeli nie odbierze, będzie zmuszony złożyć jej niezapowiedzianą wizytę. Nie chciał myśleć o możliwości nie zastania dziewczyny w jej domu, ale nie miał innego wyboru, jak tylko osobiście zbadać losy Kate.
Dzięki Bogu odebrała. Przysięgła, że jest cała i zdrowa, i że Stiles nie musi się o nią martwić. Szybko się rozłączyła, twierdząc, iż nie może rozmawiać. Chłopak nie zamierzał jej przyciskać, w końcu miała prawo być czymś zajęta. On sam powinien albo zajmować się lekcjami, albo spać, a zamiast tego bawił się w natrętnego stalkera.
Musiał jednak przyznać - z powodu Kate i zmęczenia niewiele myślał o Dereku. Bez niego Stilesowi było jakoś lżej, choć wiedział, że miłość do Hale'a wcześniej czy później powróci dwukrotnie silniejsza. Pogodził się już z myślą, że jest nienormalny, kochając się w drugim facecie. Mógł się więc pogodzić raz jeszcze.


- Co?! - stilesowa krew wrzała. Chłopak był cały czerwony ze złości. Znów znalazł się na granicy: pomiędzy potrzebą przytulenia kogoś, a przywalenia komuś w szczękę. Kate nigdy by palcem nie tknął, w końcu kobiet się nie bije, ale jego gniew rósł z każdą sekundą i pojawiła się potrzeba jej wyładowania. McGarth była mimo to całkowicie niewzruszona.
Nastał poniedziałek i zgodnie ze zwyczajem spotkali się na stołówce, by obgadać wszystko, co się wydarzyło. Kate ze swoją nieszczególnie skromną naturą od razu pochwaliła się Stilesowi, co to ona zabrała z domu Isaaka. Z początku rozmowa zapowiadała się naprawdę przyjemnie, pomimo żalu, jaki Stilinski czuł sam do siebie z powodu kradzieży, chwilę później przybrała jednak nieoczekiwany obrót.
Kate poinformowała Stilesa o zbliżającej się imprezie u niejakiej Lydii Martin. Próbował subtelnie wytłumaczyć przyjaciółce, że nie jest zainteresowany zabawą. Kate szybko mu uświadomiła, iż nie ma żadnego wyboru. Jak gdyby tego było mało - umówiła go z jakąś swoją przyjaciółką, jemu całkowicie nieznaną!
Z jednej strony cieszył się; jego życie towarzyskie wreszcie ruszyło z tej nieszczęsnej stacji Samotność i póki co wolno toczyło się w kierunku kolejnej, ale toczyło się, nie stało w miejscu, a to wielki sukces. Z drugiej strony jednak jakby na to nie spojrzeć - Kate praktycznie zmusiła go do spotkania z nieznaną mu dziewczyną, która nie znając jego sytuacji w szkole, mogłaby się w nim niepotrzebnie i, co gorsze, nieszczęśliwie zakochać. Stiles przed rozpoczęciem nauki w szkole średniej miał całkiem spore powodzenie, wiedział, że nie należy ani do osób brzydkich, ani nieznośnych, więc nadchodzące spotkanie z nieznajomą stałoby się udręką - zachowywać się tak, by dziewczynie nie dać złudnych sygnałów, a w tym samym czasie grzecznie i sympatycznie. Zero miłości, przyjaźń jak najbardziej, ale nie zakochanie.
- Uspokój się, usiądź i przygotuj się na prawdziwą bombę - Kate beznamiętnie mieszała drewnianym patyczkiem niesmaczną szkolną kawę, starając się wyglądać na skupioną. Mimo jej najszczerszych starań, widać było, że ciało zostawiła na ziemi, a myślami fruwała daleko ponad chmurami. Podniosła wreszcie wzrok na Stilesa, gdy ten zamiast usiąść, stał naprzeciwko niej z zaciśniętymi na blacie pięściami. - Walnąć cię w tę piękną twarzyczkę?
Stiles miał ochotę rzucić jakąś arogancką sentencję w jej kierunku; potrzeba wyładowania negatywnych emocji stała się koniecznością. Mimo to powoli usiadł z powrotem na ławce, postanawiając wysłuchać Kate. Przyszło mu to z trudem.
- Nie uwierzysz, ale Isaak zaprosił mnie na tę imprezę! - szepnęła z ekscytacją, szczerząc się szeroko. Stiles po szybkim przetworzeniu słów dziewczyny, wzdrygnął się, a złość, na której zniknięcie liczył, zalała jego umysł ponownie niczym rój toksycznych mrówek. - I tak liczyłam, że może Derek do mnie zagada. Tak pomiędzy nami - podoba mi się i marzę o związku z nim.
Dość! Wystarczy tego pierdolenia! Zamknij się i zejdź mi z oczu!, Stiles zagryzł mocno zęby, by nie wykrzyczeć tych pełnych nienawiści słów. W ostatniej chwili przypomniał sobie, że Kate nie wie niczego o jego uczuciach do Dereka, choć podejrzewał, że gdyby nawet zdradził jej tę tajemnicę, nie przestałaby próbować poderwać Dereka. Nie miał prawa jej tego zabronić, nie mógł. Niemniej jednak liczył, że to zauroczenie Halem szybko dziewczynie minie.
- Świetnie. Czyli ty, moja jedyna przyjaciółka, chciałabyś być w związku z moim prześladowcą? Cudownie. Lepszej tragedii sam Szekspir nie zdołałby napisać - bąknął pod nosem, hamując napływ wściekłości.
- Przeżyjesz! I, żeby cię pocieszyć, obiecuję, że będę przy tobie cały czas na tej imprezie.
Stiles posłał Kate niepewne spojrzenie. Nie potrafił jej uwierzyć, nawet nie zamierzał próbować. Domyślał się, jak będzie wyglądać impreza w wykonaniu Kate: wykorzystując towarzystwo Isaaka, zbliży się do Dereka, aż w końcu zaczną ze sobą rozmawiać i poznają się, a Stiles pozostanie sam na sam z nieznajomą mu dziewczyną. Jak ona w ogóle ma na imię?
- Zapewne. Martwi mnie jednak fakt, że worków treningowych mojego pokroju Lydia, królowa szkoły, raczej by nie zaprosiła na imprezę - sceptycyzm bił od Stilesa oślepiającym blaskiem. Zresztą jak można mu się dziwić?
- Zasada jest prosta - ten kto usłyszał o imprezie, jest oficjalnie zaproszony. Chyba nie oczekiwałeś jakichś listów, wielmożny królu, co? - Zachichotała, upijając kolejny łyk kawy. Skrzywiła się delikatnie, umacniając Stilesa w przekonaniu, że wszystko co powstało na stołówce, nie powinno znaleźć się w brzuchu ucznia.
- Obiecujesz, że nie będzie strasznie?
- Obiecuję, że nie będzie strasznie.
Obiecywać może każdy. Mało kto niestety dotrzymuje złożonych obietnic.


Wieczór zapowiadał się na mroźniejszy niż zwykle, toteż Stiles do swojego wysłużonego jeepa wrzucił grubą kurtkę, by w razie potrzeby przebrać się w cieplejsze okrycie. Do auta zapakował również dodatkowy płaszcz, podejrzewając, że Olivii Miller nagle może zrobić się zimno. Uniknięcie niekomfortowej sytuacji przytulania nieznajomej dziewczyny, bo zmarzła, równałoby się z dobrym samopoczuciem i brakiem wyrzutów sumienia. Czy Stiles wychodził w ten sposób na egoistę? Tyrana? Skądże. Po prostu nie owijając w bawełnę pokaże, że nie jest zainteresowany, podając dziewczynie szary ciepły płaszcz, zamiast bladego ciepłego siebie.
Na pożegnanie od ojca usłyszał dwa pocieszające słowa:
- Masz zabezpieczenie?!
Stiles, czując niemałe zażenowanie, wskoczył do jeepa i z piskiem opon oddalił się pośpiesznie od domu. Czuł jak gorący rumieniec wlewa mu się na twarz. Jego ojciec potrafił być czasami taki bezpośredni, nie raz przekraczał wszelkie granice dobrego smaku. Stiles nie mógł zaprzeczyć, że podobała mu się troska ze strony Johna, lecz okazjonalnie dostawał on małpiego rozumu i aż wstyd było pokazać się z nim publicznie w takich momentach.
Jeep mruczał, podskakiwał, Stiles spokojnie wpatrywał się w drogę, przekraczając dozwoloną prędkość o kilka mil. Nie lubił się śpieszyć, ale trzymanie się ustalonych przez kogoś innego zasad doprowadzało go do szału.
Olivia Miller. Podobno kolejna przyszła mieszkanka Bacon Hills. Zgodnie z opowieściami Kate nieznajoma była w takim samym wieku jak oni, tj. 16 lat. McGarth pokazała Stilesowi profil Olivii na Facebooku. Dziewczyna z pozoru wydawała się zwyczajna, choć szalony uśmiech na twarzy Kate wróżył coś całkowicie przeciwnego.
Piętnaście minut jazdy spędzonej na rozmyślaniu minęło błyskawicznie. Świat już całkowicie pogrążył się w mroku, jako że dochodziła godzina siedemnasta trzydzieści. Puszyste chmury rozświetlane bladym światłem księżyca płynęły z wolna ukazując pojedyncze gwiazdy. Stiles zaparkował w wyznaczonym przez Kate miejscu, wbił się nieco głębiej w oparcie i zapatrzył się w niebo. Zwlekał z wyjściem na zewnątrz. Bał się jak cholera - reakcji ludzi, spotkania Dereka i jego bandy, spaprania sprawy z Olivią. Trząsł się spazmatycznie przez kilka niedługich minut, gdy nagle do bocznej szyby ktoś zapukał. Ktoś? Stiles wiedział doskonale kto.
Uśmiechnął się do radosnej Kate i otworzył drzwi. Szybko połapał się w sytuacji - tuż za Kate stała wspomniana Olivia, natomiast kilka metrów od nich zebrała się grupka gapiów mierzących morderczymi spojrzeniami Stilesa. Chłopak poczuł się obgadywany. Wiedział doskonale, że ma rację. Postawił sobie jednak za cel nie przejmować się tego wieczora opinią innych. Choć raz!
Kate ubrała ciemne granatowe dżinsy doskonale podkreślające jej seksowne krągłości. Do tego dobrała rudą luźną bluzkę, a by zakryć ramiona zarzuciła na siebie czarną skórzaną kurtkę. Ciemne włosy związała w wysoki kok, który pomimo wyraźnego nieładu wyglądał atrakcyjnie.
Stilinski rozejrzał się pośpiesznie. Tak jak podejrzewał - nikt nie zamierzał ubrać się ciepło, lecz wygodnie i stylowo. Stiles, nawet ze swoim odpowiednim strojem - niebieską bluzą i dżinsami bojówkami - czuł się jak odszczepieniec.
Kate ustąpiła miejsca Olivii. Dziewczyna okazała się jedną z tych spokojnych nawet podczas napadu śmiechu. Uśmiechnęła się, wyciągając dłoń do Stilesa, ale jej naciągnięta skóra twarzy zdawała się być sztywna, a mimika sztuczna, wymuszona. Stiles postanowił dać dziewczynie szansę - może niepewność, nieznajomość z otoczeniem, działa na nią jak tama hamująca wszelkie emocje i swobodne zachowania? Ponadto wystroiła się porządnie, więc zmuszanie się do poznania chłopaka było mało prawdopodobne. Czarne legginsy i brązowe kozaki pod kolano na smukłych nogach prezentowały się naprawdę przyzwoicie, biały sweter zsuwający się z ramion odsłaniał jej śniadą cerę. Długie proste włosy sięgające pasa wydawały się równie puszyste jak najmiększa poduszka, Stiles ledwo pohamował chęć ich dotknięcia.
Zapoznali się.
- Też masz wrażenie, jakby wszyscy próbowali cię zjeść wzrokiem? - zagadnęła, gdy złapali się pod ręce i ruszyli w kierunku drzwi dużego domu Lydii.
Rezydencja była naprawdę olśniewająco urządzona. Białe ściany, podobnie jak w domu Isaaka, zostały ozdobione wypukłymi, nierównymi kręgami. Ciemny dach podparto w kilku miejscach na rzeźbionych jasnych kolumnach, z których dwie ustawiono na szerokim ganku. Przez niezasłonięte okna z łatwością dało się dostrzec estetyczne wnętrze zatłoczone gorącą masą spoconych ciał.
- Nie martw się, oni nie zamierzają zjeść ciebie, tylko mnie - Stiles nie potrafił się zdobyć na romantyczną gadkę w stylu: "Pięknie wyglądasz, to im się nie dziwię". Nie należał do kolesi, którzy za wszelką cenę musieli przespać się z dziewczyną, zachęcając ją bajeranckimi tekstami. Właściwie... W ogóle nie należał do kolesi, którzy chcieliby przespać się z dziewczyną.
- A to niby dlaczego? - zapytała, przystając przed drzwiami. Przyglądała się uważnie Stilesowi, gdy ten otwierał jej drzwi.
- Długa historia. Usiądziemy i ci wszystko opowiem - uśmiechnął się niepewnie, przepuszczając Olivię przodem.
Tak jak się Stiles spodziewał - dookoła kotłowali się ludzie ze szkoły i spoza niej. Wiele twarzy było chłopakowi znanych, próbował więc ich unikać za wszelką cenę. Zadanie okazało się trudniejsze, niż podejrzewał. Ilu ludzi może panoszyć się po jednym średniej wielkości pokoju? Maksymalnie dziesięć? Były więc dwie możliwości - albo dom Lydii był zaczarowany i zmieniał wielkość, albo imprezowicze potrafili łamać zasady rządzące Wszechświatem.
Znaleźli wolne miejsce na szerokim parapecie w korytarzu. Potrzebowali ciszy, by porozmawiać i lepiej się poznać, a tylko to pomieszczenie nie było zapełnione podrygującymi ludźmi.
Rozmowa, z początku nudna i wymuszana przez obie strony, wkrótce zamieniła się w dynamiczną dyskusję. Stiles musiał przyznać, że polubił Olivię, pomimo pierwszego niewróżącego dobrze wrażenia. Wytłumaczył jej, dlaczego wszyscy patrzą na niego wilkiem. Dziewczyna nie zraziła się, a przeciwnie - stanęła po stronie Stilinskiego, stwierdzając, że jest bardzo fajną osobą. Przyznała również, iż uważa go nie tylko za klawego chłopaka, a całkiem przystojnego. Czar natychmiast prysł - Stiles przepowiedział temu spotkaniu całkowitą klapę i nie pomylił się. Olivia nieśpiesznie zmniejszyła dystans pomiędzy nimi, ale zdecydowanie chciała zminimalizować dzielące ich centymetry.
Zanim dotknęli się ramionami, Olivia związała swoje długie włosy w kitkę. Stiles z trudem przełknął ślinę, a przez całe jego ciało przetoczyła się fala gorąca, gdy dziewczyna ułożyła swoją głowę na jego barku.
Zdołał zachować jako taki spokój, wszak niewypadało poderwać się na równe nogi i uciec, niczym panna młoda sprzed ołtarza, prawda?
Siedzieli tak w ciszy przez prawie minutę dopóki Stiles nie stracił nerwów. Zbyt wiele osób przechodziło przed nimi, idąc schodami na pierwsze piętro, przyglądając się im uważnie. Oceniali. Stiles doskonale o tym wiedział i musiał natychmiast wynieść się z tej imprezy, póki w ogóle miał nogi przy dupie. Kto wie, co by się stało, gdyby spotkał kumpli Dereka albo jego samego.
Jak na złość w niewielkim tłumie ludzi bawiących się w korytarzu pojawiła się znajoma złota burza rozszalałych podobnych do wściekłych węży włosów. Victor. A za nim podążał wysoki Afroamerykanin - Blake. Obaj ubrani byli podobnie - spodnie z krokiem do kolan oraz luźne białe koszulki. Można by ich uznać za bliźniaków, szkoda tylko, że jeden miał szpetną białą twarz, drugi czarne szerokie usta i równie szeroki nos.
- Ohoho! Proszę, proszę, kogo my tu mamy?! - zawołał Victor z udawaną ekscytacją. Wysoki Murzyn ryknął szalonym śmiechem, wskazując palcem rozbudzoną już Olivię.
- Przygruchał sobie kolejną dupeczkę, bo pierwsza mu odleciała do naszego Isaaka! - wybuchnął Blake, nie mogąc opanować śmiechu.
- Uważaj, bo się posiusiasz - warknął Stiles do Blake'a, ześlizgując się z parapetu. Jeśli miałoby dojść do bójki - a było to oczywiste - musiał pewnie stać na podłodze, inaczej jego szanse zwycięstwa równałyby się zeru.
Crop natychmiast się opanował, jego źrenice zwęziły się, mięśnie ramion napięły do tego stopnia, że Stiles spodziewał się pęknięcia rękawów bluzki Blake'a. Zapowiadała się ciekawa potyczka, szczególnie w sytuacji dwóch na jednego, jako że również Victor szykował się do obicia stilesowej twarzyczki.
Stiles miał jednak szczęście - co rzadko mu się zdarzało - i uwagę wściekłych chłopaków zwrócił dobiegający z dużego salonu harmider. We czwórkę ruszyli pędem w kierunku zachęcających okrzyków typu:
- Obij mu tę mordę!
- Wal mocniej! No wal!
- Załatw go, no!
Stiles przepchnął się przez dopingujący tłum, po drodze odszukując w nim Kate, którą zgubił zanim jeszcze przekroczyli próg domu, i oboje wyszli na sam przód. Jak się okazało - była to bardzo zła decyzja. Tarzający się na podłodze Isaak i Derek rzucali się we wszystkie strony, dziko wymachiwali kończynami. Jeden okładał drugiego z potworną siłą.
Przeturlali się odrobinę w stronę gapiów; wszyscy zgodnie odskoczyli do tyłu, by zrobić chłopakom więcej miejsca. Isaak nagle znalazł się na brzuchu Dereka i z całej siły walił go pięścią po twarzy. Hale starał się osłonić, z początku skutecznie, później zaczął tracić siły.
A jak mnie tłukł, to nie brakowało mu pary, naburmuszył się Stiles, z trudem hamując chęć dołączenia do Isaaka. Miałby szansę odwzajemnić się za te wszystkie siniaki.
- O co im poszło? - krzyknął do ucha Kate, by usłyszała go pomimo wrzeszczących gapiów.
- Isaak nagle rzucił się z łapami na Dereka, twierdząc, że się całujemy, a my tylko żeśmy rozmawiali i to niezbyt przyjemna rozmowa była. Nie wiem co mu odbiło!
- Może się naćpał - Stiles wzruszył ramionami, ponownie zwracając uwagę na bijących się. Chciał im przerwać, oboje wyglądali jak banany pozostawione na powietrzu przez kilka dni. Wiedział jednak, że jeśli wtrąci się do bójki, nie wyjdzie z tego bez szwanku. Wolał więc nie ryzykować.
Hale znalazł w końcu przerwę pomiędzy kolejnymi ciosami Isaaka i wymierzył w niego potężnego prostego. Casell osunął się na ziemię, trzymając dłońmi krwawiący nos. Derek natychmiast skorzystał z okazji i tym razem to on znalazł się na górze, przygniatając Isaaka swoim wielkim ciałem. Wydawać by się mogło, że natarł z całą możliwą siłą na twarz Casella. Prawdopodobnie większość osobników z dopingującej zgrai właśnie tak myślała; Stiles wiedział jednak doskonale, że jest inaczej. Był jedną z tych osób, które Derek uwielbiał tłamsić do ostatka, nie odpuszczał, zawsze zadawał bezlitosne ciosy.
A Isaakowi dawał fory.
To z powodu ich przyjaźni? Stiles stwierdził, że to całkiem możliwe.
Z zamyśleń brutalnie wyrwał go krzyk bólu. Chłopak zamrugał szybko i skupił wzrok na skulonym Dereku. Ściskał swoje prawe ramię do tego stopnia, że cała jego dłoń zrobiła się blada, straciła wszelki kolor. Dopiero po chwili Stilinski dostrzegł wystający z barku Dereka... pręt!
- Ty... sukinsynu! - stęknął Hale, próbując się podnieść z podłogi. Poległ żałośnie, osuwając się z powrotem na ziemię. Stiles nie był pewien, skąd u twardziela pokroju Dereka tak nagły spadek energii, nie zamierzał jednak go ignorować. Razem z Kate podbiegli do pobitych chłopaków. Stiles dłonią wskazał na Isaaka. McGarth niechętnie skinęła głową - najwidoczniej bardzo zależało jej, by zbliżyć się do Hale'a.
Wybacz, Kate, ale nie mogę ci na to pozwolić, pomyślał Stiles, czując, jak wstyd zżera go od środka. Zdawał sobie sprawę z nadchodzących wyrzutów sumienia, nie zamierzał jednak patrzeć, jak Isaak zostaje całkowicie zignorowany przez osobę, którą zaprosił na imprezę i o którą był najwidoczniej bardzo zazdrosny. Stiles miał nadzieję, że wysyłając Kate do Isaaka, skorzystają na tym wszyscy. Nawet sama Kate, której myśli spoczywały wyłącznie na Dereku, może kiedyś doceni starania Stilesa. Może.
- Rozejść się! Rozejść! Oni już mają ochroniarzy! - zawołała Lydia, rozganiając zainteresowanych nastolatków. Stiles był jej szczerze za to wdzięczny, nie dotknąłby Hale'a pod okiem kilkudziesięciu osób. Wątpił także, czy Derek by na to pozwolił.
- W porządku? - zapytał, przyklękając przy Dereku. Ten podniósł głowę i popatrzył na niego wściekle. Oczy miał podkrążone, żyły i naczynka zdumiewająco widoczne.
- Czy ja wyglądam... Jakby było... W PORZĄDKU? - wystękał przez zaciśnięte zęby.
- Yyy... No nie. Podnoś się, zawiozę cię gdzieś, żeby się zajęli tą raną. Sam bym to zrobił, ale widzisz, trochę słabo mi na widok krwi - wzruszył ramionami, udając całkowicie wyluzowanego. Prawda była odrobinkę inna; serce waliło mu jak młotem, gdy znajdował się tak blisko Dereka. Temperatura mu skoczyła, był tego pewny. Niemniej jednak nie mógł pozwolić, by zdenerwowanie wpłynęło na jego działania. Derek wyglądał jak zmutowany, radioaktywny potwór; żyły oprócz uwypuklenia szybko zmieniły barwę na ciemniejszą, praktycznie czarną.
- Czemu mi pomagasz? Chłopaki tu są, zajmą się mną. Poza tym nie chcę, żeby widzieli mnie przy tobie - pomimo oschłych słów i przekazywanej w nich niechęci, oparł się o Stilesa, powoli wstając.
- Sobotnia noc w lesie, pamiętasz? Pomogłeś mi. Muszę się zrewanżować, czy tego chcesz, czy nie - Stiles uśmiechnął się bardziej do siebie niż do Dereka, chwaląc swoją odwagę. Nigdy nie zdobyłby się na tak śmiały ruch. Ponadto Hale nie wydawał się taki sam jak dotychczas - fakt, wciąż arogancki i bezczelny - ale jakoś bardziej skory do współpracy.
Skąd taka zmiana? Czy to tylko pozory?
- Zabieraj łapska, kretynie! My się nim zajmiemy! - ryknął Victor, popychając Stilesa. Chłopak, wywracając się do tyłu, puścił Dereka, by i on nie poleciał na ziemię, lecz starania okazały się daremne, bo nogi mu się zachwiały, a chwilę później leżał na podłodze, zwijając się z bólu. Stilinski poderwał się natychmiast i już zamierzał przyłożyć Victorowi, kiedy odezwał się słaby głos Hale'a.
- Zejdź mi z oczu Victor - z trudem wciągnął powietrze, równie ciężko je wypuszczając. - Wy wszyscy piliście dzisiejszego wieczoru, jak zamierzacie mi pomóc?
- Skąd wiesz, że ja nie piłem? - zdziwił się Stiles, został jednak zignorowany.
- Derek! Zamierzasz pozwolić, żeby ten kretyn się tobą zaj-
- Tak! Zamknij się i zajmij własnym tyłkiem, Peterson! A ty podaj mi wreszcie rękę i pomóż wstać - rzucił w stronę Stilesa tonem zimnym jak antarktyczny lód.
W czasie zbierania Dereka z ziemi wszyscy gapie rozeszli się pod namową Lydii i ponownie gawędzili w grupkach, kątem oka zerkając w stronę Stilesa. Był tego świadomy, ale w sumie... Co z tego? Znów miał szansę porozmawiać z Halem i to prawdopodobnie dłużej niż kiedykolwiek! Ekscytacja wzięła górę, nie potrafił przejmować się opinią innych.
Wciąż zadawał sobie jednak bardzo ważne pytanie - dlaczego tak bardzo chce go poznać? Co tkwi w osobie Dereka, że przyciąga on myśli Stilesa jak magnes? Przecież to bezsensowna, jednostronna miłość! Tak, Stiles zdawał sobie z tego sprawę w 100-procentach. A mimo to...
Zanim wyszli z domu, Stiles odnalazł Olivię i szczerze ją przeprosił, pytając, czy znajdzie transport, by dostać się do domu. Dzięki Bogu Miller była bardzo wyrozumiałą osobą i zrozumiała sytuację, zapewniając, że bez najmniejszego problemu dostanie się do domu.
Stiles i Derek zdołali doczłapać do jeepa. Zadanie to okazało się nie lada wyzwaniem, bo Derek ważył więcej, niż Stilinski przypuszczał. Na ostatniej prostej ku uciesze obciążonych nóg Stilesa Hale postanowił iść o własnych siłach i wyszło mu to całkiem zgrabnie.
Stiles usiadł za kierownicą, Derek natomiast zajął miejsce pasażera na przodzie. Właściciel samochodu miał cichą nadzieję, że właśnie tak się stanie - im bliżej, tym lepiej. Nie bał się, że Hale mógłby mieć złe intencje co do swojego przyszłego wybawcy. W końcu w jego barku tkwił długi ostry pręt. Atak z czymś takim w ramieniu nie byłby zbyt rozsądny, nawet największy kretyn świata zorientowałby się.
- Zawiozę cię do szpitala. Zajmą się tobą odpowiednio - Stiles wyciągnął uniesionego kciuka w stronę Dereka, ten jednak zignorował optymistyczny gest, patrząc przez okno. Stilinski poczuł się, jakby właśnie z całej siły walnięto go prosto w brzuch.
Czego się, durniu, spodziewałeś? Dynamicznej, przyjacielskiej rozmowy?!, zgonił się w myślach, odpalając silnik.
- Nie waż się pojechać do szpitala. Zawieź mnie do domu. Wiesz którędy, co? Świetnie.
- Zwariowałeś?! Z prętem w łapie zamierzasz paradować po domu? - ryknął Stiles, ruszając w drogę. Miał wrażenie, że wszelki trud przekonania Dereka do pomysłu odwiedzenia szpitala, gdy mu się to nie podobało, pójdzie na marne, więc Stilinski rozplanował sobie całą trasę w głowie; nie zdradzając Hale'owi najmniejszego szczegółu.
- Jeżeli nie chcesz współpracować, mnie to bez różnicy. Wysiądę i pójdę po któregoś z chłopaków.
- Którzy są nawaleni jak stodoła.
- Działasz mi na nerwy i to mocno. Zatrzymaj się. Sam sobie poradzę - już sięgał po klamkę, gdy Stiles gwałtownie zahamował, rzucając nimi oboma do przodu, i po powrocie do pozy wyjściowej złapał Dereka za zdrowe lewe ramię.
- Dobrze, dobrze, spokojnie. Zabiorę cię do domu. Nie ma problemu - Hale przyjrzał mu się uważniej, jak gdyby nieco zdziwiony. Sam Stiles był mocno zszokowany swoim zachowaniem i orientując się, że jego dłoń spoczywa na szarej bluzie Dereka, odskoczył jak oparzony. - Po prostu nie wyskakuj z pędzącego jeepa, gdy ja siedzę za kółkiem, OK? Nie chcę mieć problemów.
Ponownie wcisnął pedał gazu i pojechał dalej, jadąc drogą, która prowadziła do domu Hale'ów, ale którą można było dojechać również do szpitala. Stiles wiedział o tym doskonale, nie zamierzał więc zaprzepaścić tej złotej okazji, aby pomóc Derekowi. Nie był pewien, dlaczego chłopak miał przeciwwskazania ku podróży do nawet najmniejszej kliniki; w końcu w jego barku tkwił długi pręt i ktoś musiał go usunąć, lecz Dereka zdawało się to wcale nie interesować.
Oparł łokieć o drzwi, głowę położył na dłoni i siedział tak zupełnie spokojnie, nieruchomo, nie odzywając się ani słowem, co jakiś czas jedynie stękając i klnąc. Stiles choć chciał, nie mógł wydusić z siebie najcichszego dźwięku. Jakiś potężny boa dusiciel oplótł mu się wokół szyi, ot co.
Derek, ku rozpaczy Stilesa, zorientował się szybko dokąd zmierzają. W pewnym momencie bowiem droga rozwidlała się - można było jechać w lewo, do domu Dereka, albo prosto - do szpitala. Hale okazał się czuwać jeszcze uważniej niż podczas szkolnych tortur na Stilesie, by nauczyciele ich nie przyłapali.
- Gdzie. Ty. Jedziesz. Kretynie? - warknął głosem zdolnym zabić. Stilinski nie zamierzał tak szybko poddać się śmierci, ale mimowolnie musiał zjechać na pobocze, by odetchnąć i wszystko wytłumaczyć wściekłemu Derekowi.
- Musi ci ktoś to opatrze-
- POWIEDZIAŁEM CI, GDZIE MASZ MNIE ZAWIEŹĆ, TAKIE TO TRUDNE?! - zagrzmiał tak głośno, że zdawało się odczuwać drżenie samochodu. Stiles jak zaczarowany patrzył w zimne ciemne w słabym oświetleniu oczy chłopaka i modlił się cicho, by nie doszło do zbrodni. W co on się wpakował...
- Dlaczego tak bardzo zależy ci na pojechaniu do domu? Kto ci tam pomoże? - zapytał cicho, nie do końca pewny czy dobrze robi, pytając o cokolwiek. Derek zmarszczył nos, a Stiles miał wrażenie, jakby doszły go odgłosy zgrzytania zębami. Hale musiał najwidoczniej mocno się przykładać, żeby mu nie przyłożyć.
- Zadajesz wiele pytań, co okropnie denerwuje. Po prostu zawieź mnie do domu!
- Stanie ci się coś.
- ZAWIEŹ MNIE DO TEGO PIEPRZONEGO DOMU!
Stiles odchylił się do tyłu, byleby siedzieć jak najdalej od Dereka rozjarzonego niczym wyjęty z paleniska węgiel. Przestudiował sobie wszystkie możliwe scenariusze.
- Nieodpowiedzialny buc - szepnął Stiles, nie patrząc przy tym na Dereka, zwrócił się z powrotem w stronę kierownicy i wjechał ponownie na ulicę. Zawrócił na najbliższym podjeździe czyjegoś dużego domu, a następnie skręcił w drogę prowadzącą do domu Dereka.
Nie zamierzał już o nic więcej pytać. Po pierwsze: Hale był wściekłe. Po drugie: Stiles również. Siedzieli w samochodzie niczym dwa gotowe do ataku wygłodniałe drapieżniki, a ten kto pierwszy wykona gwałtowny ruch, straci głowę. Stilinski chciał duszę oddać za możliwość porozmawiania z Derekiem, ale w tamtym momencie jedyną rzeczą, o której marzył, była ucieczka od tego agresora.
Dojechali do lasu w absolutnej ciszy przerywanej wyłącznie dźwiękami wydobywającymi się spod maski jeepa.
- Jesteśmy. Miłego wieczora spędzonego na wyciąganiu tego pręta - fuknął Stiles tonem najbardziej jadowitym na jaki mógł się zdobyć.
- Podwieź mnie pod sam dom - mruknął Derek - i będziesz musiał mi towarzyszyć, sam sobie nie poradzę.
Stilesa zatkało. Wizja zmagania się z tryskającą krwią wprawiła go w ogłupienie.
- Co to, to nie. Ja się nie lubię bawić w chirurga - Stiles uniósł dłonie w geście odpuszczenia, ale Derek szybko dał mu do zrozumienia, że jeśli go nie posłucha, straci coś - na przykład życie. Złapał Stilesa zdrową ręką za bluzę i pociągnął w swoją stronę.
- Idziesz ze mną. Musisz zawsze wszystko utrudniać? - i puścił ubranie Stilinskiego. Wskazał palcem leśną drogę, którą Stiles miał pojechać. A co innego mógł zrobić? Nie miał wyjścia, jak skręcić na wyboistą drogę i podjechać tuż pod schody prowadzące do drzwi.
- Zadowolony?
- Oczywiście.
Derek, ledwo trzymając się na nogach, wyszedł z samochodu i, podpierając się o karoserię auta, obszedł je i stanął przy drzwiach po stronie Stilesa. - Oczekujesz, że klęknę i będę błagał cię o pomoc?
Stilinski szybko się opamiętał. Wystrzelił z samochodu, prawie zabijając drzwiczkami rozjuszonego Dereka. Wspólnie ruszyli w kierunku wejścia, Hale opierając się na Stilesie rzecz jasna.
- Mam kilka ważnych pytań - zagadnął Stiles, nie widząc innej możliwości. Istniało zbyt wiele niewyjaśnionych spraw, które nie tyle co powinny zostać wyjaśnione, a chciały tego, rozpaczliwie krzyczały. Derek nic nie powiedział, co Stiles uznał za zgodę i zachętę do mówienia. - Dlaczego nie chciałeś jechać do szpitala? Poszukiwany jesteś? Nie sądzę, bo szkoła by cię zaprowadziła tam gdzie trzeba. Leży tam ktoś, kogo nie chcesz widzieć? Masz fobię przed lekarzami?
Weszli do środka, Stiles podreptał za Derekiem w kierunku kuchni, którą zdążył już poznać.
- Zadajesz zbyt wiele pytań. Tak w ogóle - skąd pewność, że moja odpowiedź będzie prawdziwa? - zapytał, krzątając się po kuchni, szukając czegoś w wielu starych szafkach. - Cholera, nie ma.
- Czego nie ma? - zainteresował się Stiles. Nie wiedzieć czemu, ale poczuł nagły przypływ pewności. Chciał się dowiedzieć jak najwięcej, póki starczało mu odwagi.
- Czegoś na TO - Derek wskazał palcem na przebite ramię, nie patrząc przy tym na Stilesa. Dalej szukał. - Nie no, nie ma. Trzeba będzie po kogoś zadzwonić.
- Po któregoś z twoich ziomków, co? - Stiles zmarkotniał. Sprowadzenie Victora albo kogokolwiek innego oznaczałoby koniec szczęśliwej bajki pt. "Piękna i bestia aka Derek i Stiles" gdzie to Stilinski grał bestię.
- Nie, nie po "moich ziomków". Masz numer do Kate, prawda? - nagle zgiął się wpół, łapiąc ciężko i głośno powietrze. Stiles doskoczył do niego, w sekundę lub dwie pokonując dzielące ich pięć metrów, jako że kuchnia była całkiem szeroka. Stiles złapał Dereka, by ten nie łomotnął o ziemię. Opuścił głowę, by przyjrzeć się zwieszonej w dół twarzy chłopaka, stwierdził jednak z przerażeniem, że nie przypomina już ona tej właściwej przystojnej, a coś znacznie... straszniejszego. Odskoczył, trzęsąc się jak galareta.
- Derek... co ci... jest? - jęknął żałośnie. Hale zesztywniał, po chwili jednak wyprostował się całkowicie swobodnie i posłał mu pytające spojrzenie. Stiles z ulgą stwierdził, że coś musiało mu się przywidzieć w słabym oświetleniu kilku świec zapalonych w pośpiechu po wejściu do domu, bo teraz twarz Dereka była w porządku. Ba! Żeby tylko.
- Nic. Co miałoby mi być? Wracając do tematu, masz numer do - urwał na chwilę - Kate?
- Tak, pewnie. Ale... po co ona? Ja ci mogę pomóc! - Stilesowi zależało. Wystraszył się, że Derek czegoś się domyśli, zorientuje i wyśmieje, ale on... jedynie się uśmiechnął! Uściślając - drgnęły mu kąciki ust, nic wielkiego na pierwszy rzut oka, ale Stiles wykonał już zbyt dużo takowych i wiedział doskonale, że Derek rzadko się uśmiecha (czyli drży kącikami ust).
- Pewnie, że możesz, tylko wiesz, ona ma coś, czego nie mam ani ja, ani ty. Zadzwoń do niej - pierwsze zdanie było wystarczająco troskliwe i ciepłe, by skruszyć najzatwardzialsze serce. - Powiedz, że potrzebuję rośliny. Ona będzie wiedzieć, o co chodzi.
- Masz na myśli jakieś zioła? Narkotyzujecie się? - Stiles zrobił wielkie oczy, szybko jednak zapomniał o tym i wrócił do bycia "normalnym" sobą, ponieważ Derek posłał mu ostrzegawcze mroczne spojrzenie. - Dzwonię, dzwonię.
Rozmowa z Kate była krótka, ale, dla dziewczyny, najwidoczniej zrozumiała. Stiles nie kumał nic a nic, nie zamierzał jednak pytać, bo nie było czasu na wyjaśnienia - Derek marniał w oczach.
Stiles szybko pożegnał się z Kate, wcześniej umawiając się z nią na spotkanie przed wjazdem na leśną drogę prowadzącą do domu Dereka, i doskoczył do stękającego z bólu ślęczącego na zimnej podłodze rannego. Stilinski miał minimalne doświadczenie z poszkodowanymi osobami - zwykle mdlał, zanim choćby zdążył zamienić jedno słowo z potrzebującym pomocy. Tym razem postanowił sobie, że zachowa zimną krew i opatrzy ranę Derekowi. Nawet jeśli nigdy tego nie robił, to przecież informacje z podręcznika powinny wystarczyć.
- Masz jakąś wodę utlenioną czy cokolwiek innego, by przemyć tę ranę? No nie wiem, na przykład bieżącą wodę z kranu? - Stiles próbował wyjść na opanowanego znawcę medycznego, mógłby przysiąc, że udawał doskonale: odpowiedni, pewny siebie ton głosu, podniesiona głowa, mina niczego sobie. Więc jak...
- Kłamca - wycedził Derek przez zaciśnięte zęby, rzucając Stilesowi krytyczne spojrzenie.
- Skąd wiesz, że niby kłamię? Umiem się zająć rannymi! - zaprotestował, siadając po turecku przed Derekiem. Wyprostował dumnie plecy, krzyżując ramiona na piersi. - I mogę ci to udowodnić, jeśli byś współpracował.
- Jak ktoś kłamie, to mu serce przyśpiesza. Twoje bije jak szalone - parsknął Derek rozbawiony, nie naśmiał się jednak wystarczająco, bo dwie sekundy po wypowiedzeniu tych odrobinkę niepokojących słów zamarł i przybrał minę, jakby zrobił coś bardzo złego, wyjawił jakąś tajemnicę państwową albo powiedział sędziemu o popełnionej zbrodni. Stiles w prawdzie zdziwił się, bo skąd Derek mógłby wiedzieć o jego tętnie, ale nie było to coś zabronionego, tak?
- Ty mnie tłukłeś, bo się tobie naraziłem - Stiles zaakcentował ostatnie słowo, wykonując przy tym cudzysłów palcami obu rąk - a to się okazuje, że to ciebie powinno się tłuc, bo jesteś dziwny.
Derek posłał mu trudne do zidentyfikowania spojrzenie; wydawało się, jakby na twarz chłopaka wpełzło poczucie winy koniec końców zdominowane jednak przez zdenerwowanie.
- Jesteś kretynem, to cię wszyscy tłuką. Taka jest kolej rzeczy - wzruszył ramionami, zapomniał najwidoczniej o pręcie, który dalej sterczał mu z ciała, i chwilę później przeszyła go okropna fala bólu. Stiles prychnął lekceważąco.
- Nawet jeśli jestem, to nie ja teraz siedzę na podłodze jak zbity piesek i jęczę z bólu, bo nie dam sobie opatrzyć rany.
- Walnąć cię? - fuknął Derek, a Stiles nieudolnie próbował ukryć rozbawienie. Nigdy przenigdy nie śmiałby nawet wyobrazić sobie zawstydzonego Dereka - rumieńce i słodkie miny po prostu nie były stworzone, by Hale miał z nimi do czynienia. A właśnie w tym momencie, pobity i krwawiący, oblał się delikatną czerwienią, którą widać było pomimo mroku. - Z czego rżysz, pacanie?!
- Dobra, dobra, spokojnie! Nikomu nie powiem, że miękka pipa z ciebie! - Stiles rechotał pod nosem, próbując powstrzymywać nudności, gdy Derek złapał go za koszulę i tarmosił w tył i w przód.
- Zamknij się!
- Miękka pipa, o Boże, to chyba mój najlepszy tekst tego roku.
- I ty się dziwisz, że nie masz przyjaciół!
- Jak to nie? Od dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi, takie chwile łączą ludzi - chichot rozszedł się po całej kuchni.
- Aaaaargh!
Derek wcale nie był wściekły na durnowate zachowanie "nowego przyjaciela". Stiles doskonale widział to charakterystyczne drżenie kącików ust.

Obserwatorzy

Upadły Marzyciel Może nie wiesz ale masz oczy psycho­paty całko­wicie mnie przeszywające..
Szablon stworzony przez Lune / Technologia Blogger / Gify: Rebloggy / Czcionki: Google Fonts / Kody: Tajemniczy Ogród