piątek, 8 kwietnia 2016

Wyklęci

Dochodziła dwudziesta piętnaście, gdy Derek podjął decyzję o usunięciu pręta z ciała. Nie był świadomy, jak bardzo Stilesa mdliło na myśl o grzebaniu w czyimś ramieniu, a sam chłopak bał się poinformować o tym Dereka bezpośrednio. Wizja babrania się w krwi była zdecydowanie koszmarna, Stiles nie mógł jednak zostawić Hale'a bez pomocy, gdy ten marniał coraz bardziej z każdą sekundą. Poza tym po wyjściu z domu istniała możliwość spotkania dymiącej istoty. Wciąż oczywiście istniały pewne wątpliwości — czy czarna dymiąca maszkara miała prawo istnieć? Od dziecka Stilesowi wmawiano, że nie ma żadnych potworów, więc może spać spokojnie; a teraz pojawił się Dymek i wszystkie zapewnienia zostały podważone, straciły moc ochrony przed złem.
Stiles, pytając Hale'a o istnienie Dymka, nie otrzymywał żadnej odpowiedzi, a jedynie łojono mu skórę za ciekawość. Derek zapierał się nogami i rękami, byle nie zdradzić Stilesowi nawet najmniejszego szczegółu na temat ostatniej nocy z soboty na niedzielę. Z drugiej strony chłopak nie był pewien, czy chce cokolwiek wiedzieć. Niekiedy niewiedza okazywała się błogosławieństwem.
Stiles próbował tłumaczyć Derekowi, że się nie nadaje do pracy pielęgniarza. Niestety najwidoczniej niewystarczająco dobitnie, ponieważ Hale wyraził swoją opinię w kilku nieszczególnie subtelnych słowach:
— Mam to w dupie. Ktoś musi mi wyciągnąć ten kikut z ciała, prawda?
Stiles próbował się opierać, ależ oczywiście, tylko co on mógł zrobić w podbramkowej sytuacji? Jasnym było, że pręt musi zostać usunięty, a osobie trzeciej pójdzie łatwiej, niż właścicielowi przebitego ramienia.
Nie opierając się dłużej, bo rezerwy cierpliwości każdego człowieka mogą się wyczerpać, a te derekowe szczególnie szybko, zdecydował się pomóc. Zresztą szybka i całkowicie niezagrażająca życiu operacja zapewniała Stilesowi kilkanaście dodatkowych minut spędzonych w towarzystwie Hale'a. Wprawdzie żaden normalny, zdrowy na umyśle człowiek, dodatkowo nękany przez Dereka codziennie w szkolnej toalecie, nie chciałby zbliżyć się do niego nawet przekupiony przez znajomych kilkoma stówkami, a Stiles pchał się w jego kierunku jak wierny, ale głupi pies. Pogodził się już z myślą, że stacza się na dno, kochając kogoś, kogo nie powinien kochać, a jednak nie potrafił zerwać z ekscytującymi wizjami znajomości z Derekiem. Wyobrażanie sobie chłopaka nagiego lub, co zdarzało się rzadziej, ubranego ale znajdującego się blisko Stilesa, stało się nawykiem. Dziwny bolesny nawyk przerodził się w obsesję, stalkowanie, przygnębienie. Już nie było odwrotu i Stiles doskonale o tym wiedział.
— Kate będzie tutaj za czterdzieści pięć minut, ona może ci pomóc — Stiles starał się z całych sił przekonać Dereka, że jego pomysł nie jest wcale taki idealny i nieinwazyjny. Stilinski zdążył już dostać dreszczy, a przed oczami tańczyły mu ciemne plamy. Nic niestety nie podziałało na upartego Dereka.
— Nie. I tak za długo czekałem. Słuchaj, nic się złego nie stanie. Przemyjesz, wyciągniesz i wyrzucisz, to wszystko.
Stiles przełknął głośno ślinę.
— Jeżeli zemdleję, będzie to tylko i wyłącznie twoja wina — Stiles zagryzł zęby, posyłając Derekowi urażone spojrzenie. Z trudem przekonał swoje ciało do powstania, o utrzymaniu równowagi nie mówiąc. Myśl o wyciąganiu oblepionego krwią pręta z czyjegoś ciała było dla chłopaka ucieleśnieniem koszmarów, a mimo to musiał się podjąć tego zadania.
Na słabych zdrętwiałych od siedzenia po turecku nogach podszedł do kuchennego blatu, na którym leżała spora zielona wysłużona reklamówka wypełniona po brzegi akcesoriami medycznymi codziennego użytku. Wywrócił torbę do góry nogami, a na blat wysypały się przeróżne rzeczy — Stiles szybko przejrzał zebrane przyrządy i stwierdził, że nie należą one wyłącznie do tych codziennego użytku. Hak chirurgiczny, cały zestaw przeróżnych igieł, strzykawki, nici chirurgiczne, dwa stetoskopy, plastikowe opakowanie wypchane gazikami, plastrami i bandażami, oraz opaski uciskowe, a gdzieś pomiędzy tym wszystkim walały się trzy skalpele. Stilesowi zrobiło się słabo, gdy zobaczył cały ten zapas na nie wiadomo jaką okazję. Czy Derek był aż tak agresywny, że wdawał się w bójki z szaleńcami wyposażonymi w broń albo atakował zawodowych płatnych morderców, a później musiał przeprowadzać na sobie skomplikowane operacje? Jeśli chciał zginąć wystarczyłoby żeby wyszedł do parszywego lasu otaczającego jego posiadłość i spotkał się z Dymkiem. Stwór ten prawdopodobnie zająłby się Derekiem bez roztrząsania czy warto, czy nie. O ile potwór w ogóle istniał. Stiles wciąż miał co do tego zastrzeżenia, zresztą co w tym dziwnego? Każdemu trudno by było uwierzyć w dymiącą lewitującą istotę pozbawioną oczu. Stiles należał do gatunku ludzkiego i nie zamierzał dopuszczać do siebie myśli o istnieniu kosmitów tylko dlatego, że pod wpływem strachu i zimna zobaczył coś dziwnego, szczególnie że panowała noc. Niedorzeczne... a jednak intuicja podpowiadała chłopakowi, że prawdopodobne.
Wybrał z porozrzucanych narzędzi opaskę uciskową, szew, by zapieczętować ranę, ze zlewu natomiast, którego zawartości wcześniej nie dostrzegł, a spoczywało w nim kilkanaście wypełnionych płynem buteleczek, wyjął dwa flakoniki wody utlenionej. Ze zdobyczą w rękach podszedł z powrotem do ciężko oddychającego Dereka. Nie miał już nawet siły opierać się o ścianę, siedział więc skulony tuż przy kuchennej szafce, by podtrzymać opadającą głowę.
— Wyglądasz jak siedem nieszczęść — mruknął Stiles, odrzucając opaskę uciskową na stół. Stwierdził, że nijak nie zdoła jej zawiązać na barku, więc zrezygnował. — Myślisz, że bez zaciśnięcia przeżyjesz? Bo jeśli nie, to spróbuję to jakoś zawiązać.
— Wytrzymam. Weź się już do pracy i wal procedury. Po prostu wyciągnij mi to z ręki! — warknął Derek, niecierpliwiąc się. Z trudem przysunął się do niepewnego Stilesa i wyciągnął do przodu skaleczone ramię. - Nie uszkodzisz żadnych naczyń krwionośnych ani nerwów, po prostu szarpnij.
— Chyba dostałeś gorączki. Trzeba to przemyć i wyciągnąć ostrożnie — zaprotestował Stiles, wylewając zawartość jednej buteleczki wody utlenionej na swoje dłonie, natomiast drugiej na derekową ranę. - Dobra, zaczynajmy. O Boże, to się źle skończy...
Przymierzył się odpowiednio i mocno zacisnął palce na pręcie, nie zdążył jednak nawet wciągnąć powietrza i napiąć mięśni, bo Derek gwałtownie odchylił się do tyłu, a drut wysunął się z jego ramienia. Stiles sparaliżowany strachem klęczał na podłodze, przyglądając się zakrwawionemu prętowi. Pełen odrazy, pobladły i zszokowany, upuścił drut, który z brzękiem odbił się od brudnych paneli. Stilinski z wahaniem podniósł wzrok na Dereka, starając się opanować drżenie.
— Czy... jęknął. — Czyś ty zwariował?! — Wybuch był oczywisty. Miało być bezpiecznie, spokojnie, a Hale całkowicie zignorował swoje obietnice i zaryzykował poważniejszym rozerwaniem ramienia. — Pokaż to! Jesteś popaprańcem! Albo wiesz co? Skoro tak cie jara robienie wszystkiego po swojemu, radź sobie sam!
Stiles wstał i wciąż roztrzęsiony ruszył w kierunku wyjścia z kuchni. Już miał dosyć idiotycznego zachowania Dereka. I on go „kochał”?! Stiles miał ochotę wymierzyć sobie siarczystego liścia, by zbudzić uśpioną piątą klepkę, powstrzymał go jednak silny uścisk na nadgarstku. Derek jednym ruchem obrócił Stilesa w swoim kierunku. Jednak zdołał ustać, a przed chwilą tak bardzo słaniał się ze zmęczenia. Kłamca!
— Gdzie idziesz? — jego głos wydawał się spokojny, ani trochę przestraszony lub roztrzęsiony z powodu bólu. — Jesteś przerażony i zdenerwowany, ale chyba mi nie powiesz, że zostawisz rannego samemu sobie? Poza tym ktoś musi zdobyć to, dzięki czemu poczuję się lepiej. Musisz pomóc Kate.
Stilinski znalazł wreszcie idealne określenie opisujące Dereka. Egoistyczny sadysta. Nie interesują go myśli i uczucia innych, choć doskonale je zna. A za szantaż służą mu jego własne słabości! Stiles miał ochotę splunąć na jego twarz, lecz im dłużej na nią patrzył, bladą o zapadniętych policzkach i podkrążonych przekrwionych oczach, zmiękł. Nie miał serca, by zostawić Dereka samego sobie. Poza tym, nieważne jak mocno zaprzeczał, wciąż każda komórka jego ciała reagowała na bliskość Hale'a w sposób odpowiadający zakochanej osobie.
Chłopak spuścił wzrok i skinął głową, wymijając Dereka i ponownie sięgając po szew. Usiadłszy, tak dla odmiany, na krześle, Derek zrobił coś, co przyprawiło Stilesa o zawroty głowy. Sięgnął po nożyczki i rozciął najpierw rękaw, później z jakiegoś powodu zdecydował się rozciąć również całą koszulkę, by zsunęła mu się z pleców. Co gorsza — dostrzegł zdziwione i z pewnością maślane oczy Stilesa.
— I tak jest zakrwawiona i podarta. Nie przyda się już. A teraz załataj tę ranę. — Stiles naprędce spróbował wymyślić jakąś, choćby najsłabszą, wymówkę, by ominął go koszmar zszywania rany. Poderwał się do góry, zająknął dwa czy trzy razy, coś sapnął pod nosem i obgryzł całą wargę od wewnątrz, zanim Derek jednym silnym ruchem posadził go z powrotem na krześle, a sam przyciągnął niski taboret, by Stiles miał łatwiejszy dostęp do jego ramienia. Stilinski musiał się pogodzić z nieuniknioną operacją, zacisnąć zęby i działać, starając się nie zdradzić swojego zdenerwowania przed Halem. Nawet z trzęsącymi się spazmatycznie dłońmi i bladą twarzą.
— Jak zaboli, to przynajmniej nie odskakuj... Mógłbym ci rozszarpać... — Stiles nie zdołał dokończyć, bo zakręciło mu się w głowie. Musiał chwilę odetchnąć. To Derek z całą pewnością dostrzegł, a mimo to nie zareagował, nie zamierzał powstrzymać Stilesa albo go wyręczyć. Tylko Derek mógłby być tak głupi, by ryzykować ewentualne poważniejsze rozerwanie skóry, powierzając zadanie zszycia rany bliskiemu zemdlenia chłopakowi, zamiast samemu założyć kilka szwów.
— Nie odskoczę. Po prostu weź się do roboty — ponaglił Derek. W jego głosie nie słychać było jednak ani irytacji, ani zniecierpliwienia. Można by pomyśleć, że brzmiąc spokojnie, chciał dodać Stilesowi otuchy. Prawda jest taka, że niewiele to dało, ale Stiles i tak był wdzięczny, bo rzadko się zdarza, żeby Derek Hale kogokolwiek w jakikolwiek sposób wspierał. Nawet kumpli z drużyny koszykarskiej, której jest kapitanem, traktuje oschle i nazbyt krytycznie. Gdyby pozwolił mu na to trener, istniałaby duża szansa, że wyrzuciłby połowę obecnych zawodników, zaciągając własnych wypróbowanych i niezawodnych kolegów.
Stiles jako typ ciekawskiego samouka często przeglądał internet w poszukiwaniu imponujących reakcji chemicznych lub fizycznych, czasem trafiając na coś odbiegającego od głównej tematyki. Tak się złożyło, że odnalazł poradnik jak odpowiednio założyć szew. Czy było to przeznaczenie, czy zwykły przypadek — Stiles w każdym razie gdzieś w głębi duszy cieszył się, że potrafi zaszyć derekową ranę w skuteczny i profesjonalny sposób. Na dodatek zadanie okazało się łatwiejsze niż przypuszczał — pomijając oczywiście konieczność ubrudzenia palców krwią — ponieważ Derek, tak jak obiecał, nie drgnął nawet na milimetr. Faktem jest jednak, że zbladł i nie raz zaciskał wargi do tego stopnia, że stawały się białe.
Derek nie podziękował, po założeniu opatrunku udał się na górę swojego domu, zostawiając Stilesa z prostą instrukcją:
— Niczego nie dotykaj, siedź tutaj i czekaj do dwudziestej pierwszej. Jakbym nie wrócił do tej pory, to wyjdź na spotkanie Kate sam.
Nic więcej nie powiedział, po prostu poczłapał na górę i wszystko zamilkło. Dopiero po nastaniu tej głębokiej ciszy Stiles zrozumiał, czemu Derek nie podjął decyzji o wyprowadzce ze zrujnowanego domu. Cichy świergot ptaków dochodzący od strony powoli zasypiającego lasu, szum wiatru wpadającego do wnętrza domu przez szpary i dziury, nieprzyjemny a jednak kojący naturalny chłód nocy — to wszystko sprawiało, że Stiles czuł błogie odprężenie i zdołał nawet zapomnieć o krwi wciąż zalegającej w kilku miejscach w kuchni. Przyszło mu do głowy, że może Derek nie chciał się wynieść, bo podobały mu się te drobne subtelności. Rzecz jasna była to wyłącznie szalona hipoteza, bo bardziej prawdopodobnym powodem był zwyczajny brak pieniędzy, Stiles jednak lubił myśleć o Dereku jak o wrażliwym intelektualiście, który ukrywa swoją przyjazną stronę przed ludźmi, bo boi się zranienia czy też wykorzystania. Niczym pokrzywdzona bohaterka jednego z romantycznych kiczowatych filmów, w którym to przypadkiem odnajduje swoją prawdziwą i jedyną miłość na całe życie. Stiles dałby sobie rękę uciąć, by jego życie stało się takim filmem na pewien czas dopóty, dopóki Derek stałby się przynajmniej jego przyjacielem. Z drugiej strony oczekiwanie czegokolwiek równało się kolejnemu bezsensownemu zawodowi miłosnemu, toteż Stiles szybko przestał myśleć. Wyłączył się, wcześniej ustawiając alarm w telefonie na godzinę dwudziestą pięćdziesiąt pięć. Powoli odpłynął, czując rosnące z ogromną prędkością zmęczenie.




Zanim odezwał się ustalony na daną godzinę budzik w telefonie, ramieniem Stilesa ktoś gwałtownie potrząsnął, omal zrzucając go z krzesła. Chłopak sapnął i niczym spłoszona łania rozejrzał pośpiesznie po ciemniejszym niż dotychczas pomieszczeniu. Zapalone świece zgasły i teraz mrok rozświetlał jedynie blady księżyc.
Derek stał nad Stilesem z niewzruszoną miną i majstrował przy jego telefonie, by wyłączyć wciąż aktualny alarm. Uporał się z tym szybko, zanim jeszcze alarm się załączył, jako że telefon nie był zablokowany żadnym kodem i nie był ani trochę skomplikowany. Hale rzucił komórkę Stilesowi na kolana i stwierdził, że czas ruszyć na umówione z Kate miejsce spotkania przy wjeździe na leśną drogę prowadzącą do domu Dereka. Stilinski był raczej sceptycznie nastawiony do pomysłu spacerowania po lesie w ciągu nocy, Derek zapewnił go jednak, że się nie zgubią, bo drogę widać doskonale. Nie możliwość zgubienia trapiła Stilesa najbardziej, a prawdopodobieństwo spotkania wiadomego stworzenia, które nie powinno istnieć, a mimo to będące bardzo realnym wspomnieniem. Chłopak nie miał jednak odwagi zapytać Dereka ponownie o istnienie poczwary. Podczas ostatniej rozmowy o Dymku Derek prawie roztrzaskał framugę i z całą pewnością próbował zmiażdżyć tchawicę Stilesa wzrokiem. Kto by się prosił o powtórkę czegoś takiego? Nawet jeśli Stiles był gnębiony, nie można nazwać go samobójcą.
Doszli na skraj lasu — całą drogę przechodząc w całkowitej ciszy — gdzie na poboczu stał zaparkowany szaro-czarny Mini Cooper Kate. Powitanie było praktycznie kilkunastosekundowe. Derek wepchnął Stilesa do samochodu, a sam na zewnątrz zamienił z Kate kilka cichych słów, dynamicznie przy tym gestykulując jedną ręką. Stiles zdążył już rozgryźć jego nawyki wtedy, gdy jest zły i spokojny, toteż wiedział doskonale, że subtelne poruszanie dłońmi podczas rozmowy dotyczy opanowanego Dereka, natomiast złego — wymachiwanie rękoma w sposób niemożliwy do przewidzenia. Stiles starał się podsłuchać rozmowę dwojga, by dowiedzieć się, co tak zdenerwowało Hale'a. Niestety zamknięte szyby i drzwi uniemożliwiły mu prześledzenie sprawy.
Kate w pewnym momencie machnęła na Dereka dłonią i podeszła do drzwi od strony kierowcy. Hale odprowadził ją nienawistnym wzrokiem, po czym ruszył z powrotem do domu, Kate natomiast usiadła wygodnie w fotelu. Stiles przyjrzał jej się kątem oka, nie dostrzegł jednak żadnych niepokojących emocji na twarzy dziewczyny. Przekręciła kluczyki w stacyjce i dodała gazu, wkrótce wyjeżdżając na główną drogę.
— Gdzie jedziemy? — zagadnął, próbując powstrzymać chęć zapytania o tę dosyć agresywną wymianę zdań sprzed kilkudziesięciu sekund.
— Derek ci nic nie powiedział? — uniosła brwi, wciąż wpatrując się w jezdnię. — Do Casellów.
Stiles parsknął, sądząc, że dziewczyna żartuje, gdy jednak spotkał jej śmiertelnie poważne spojrzenie, prawie zemdlał. Z pewnością stracił cały kolor, czuł jak krew odpływa mu z twarzy.
— Chciałem pomóc, ale nie pisałem się na kolejne włamanie!
— Cicho, nic nam nie będzie. Upewniłam się, że Casellowie zabrali Isaaka do szpitala z tym jego złamanym nosem. Powinni wrócić za godzinę, a tyle czasu to aż nadto dla nas. Wejdziesz, zabierzesz pewną paczkę i jedziemy z powrotem do Dereka. To wszystko.
— Mówisz to tak, jakby policja nie istniała, a tu zobacz, niespodzianka, bo istnieje — Stiles zacisnął wargi ze zdenerwowania. Gdyby mógł, wyskoczyłby z tego samochodu, Kate jednak pędziła ponad pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Chłopak chciał jeszcze trochę pożyć.
Zdenerwowanie przybierało na sile z każdym pokonanym metrem, który przybliżał ich do domu Casellów. Stiles nie potrafił zrozumieć, dlaczego trzeba akurat udać się do tego konkretnego domu, by pozyskać rośliny niewiadomej nazwy, zamiast udać się do szpitala i pozwolić doktorom robić to, do czego zostali nauczeni. Przez chwilę miał ochotę rzucić kilka nieprzyjemnych, ale szczerych słów na temat tych chorych tajemnic, powstrzymał się jednak, widząc przed oczami wyobraźni męczącego się Dereka. Intuicja podpowiadała Stilesowi, że nie ma innego wyjścia, jak tylko zrobić to, czego oczekuje Hale.




Kate zaparkowała samochód na chodniku kilkadziesiąt metrów od domu Casellów. Stiles chwilę patrzył przez okno, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu, a sąsiedzi zamiast filować w oknach, smacznie śpią. Kiwnął wreszcie głową w kierunku Kate i oboje zaciągnęli sobie kaptury na głowy, a do kieszeni czarnych bluz [które Kate woziła w samochodzie] wepchnęli kominiarki, wyskakując przy tym z samochodu. Szybkim krokiem przemierzyli dzielący ich dystans pomiędzy autem a żółtym budynkiem. Przemknęli przez podjazd, na którym nie stał żaden samochód, co znacznie uspokoiło Stilesa, bo dostał dowód, że nikogo nie ma w środku. Kate natomiast wyglądała i zachowywała się bardziej niespokojnie niż kiedykolwiek wcześniej, a to zagwarantowało Stilesowi masę ważnych pytań — dlaczego Kate trzyma się z tyłu, zamiast poprowadzić go? Dlaczego wystawia się na spostrzeżenie przez sąsiadów, idąc metr od ściany? Czemu do cholery drepta jakby coś miało zaraz wyskoczyć zza rogi i ją zabić?!
Weszli na podwórko, które zmieniło się tyle co nic. W sumie nic dziwnego, Casellowie wydawali się ludźmi schludnymi i zorganizowanymi, na dodatek nielubiącymi zmian, więc wygląd ogrodu musiał ich doskonale odzwierciedlać.— Stiles, ja zostaję na czatach. Idź sam — podała mu wytrych. — Uczyłam cię już tego któregoś dnia treningu, teraz pokaż co pamiętasz. — Wciągnęła głośno i głęboko powietrze, jakby dolegały jej duszności. — Wiesz czego szukać, jak już dostaniesz się do pokoju Isaaka?
Pokręcił przecząco głową.
— Jak to? Derek ty... — zaklęła pod nosem. — Dobrze więc, mianowicie musisz znaleźć paczkę z czarnym proszkiem.— Torebkę z czarnym proszkiem — powtórzył Stiles, zabierając się do pracy. Ściągnął kaptur z głowy, by było mu łatwiej widzieć w ciemności, uklęknął przed drzwiami i zaczął majstrować przy zamku.— Powinna być również napisana nazwa. Łacińska. Aconitum napellus to ta właściwa.— Aconitum-co? — Stiles już zamierzał zadać pytanie dotyczące tej dziwnej nazwy, ale coś w drzwiach wreszcie kliknęło. — Im szybciej znajdę, tym szybciej stąd zwiejemy, prawda? Trzymaj kciuki — posłał dziewczynie ciepły uśmiech, zakładając na głowę kominiarkę, tak na wszelki wypadek. Zamknął za sobą drzwi i pokonał znany mu już odcinek kuchni, jadalni i dużego korytarza. Wszedł na piętro, bo tam właśnie musiał znajdować się pokój rodziców Isaaka i jego samego. Stiles się nie mylił i już pierwsze otworzone drzwi okazały się być tymi właściwymi.
Zanim chwycił za klamkę, nawiedziły go obawy. A co jeśli nie znalazłby poszukiwanej substancji? Tracił w takim razie nie tylko czas, ale i Dereka. Hale stwierdził, że nie będzie czasu na szukanie kolejnych miejsc z lekarstwem, więc to jedyna szansa, by go uratować; w przeciwnym razie czekałaby go śmierć. Frustrujące.
Pokój Isaaka łatwo było rozpoznać po porozrzucanych dookoła młodzieżowych ciuchach. Spodnie z niskim krokiem, luźne bluzki, bluzy, zaledwie kilka kratkowanych koszul, które wyglądały jak psu z gardła wyjęte. Ściany pomieszczenia pomalowano na biało, najwidoczniej specjalnie, bo gdzie okiem sięgnąć ściany pozaklejane były przeróżnymi czarnymi naklejkami (największą w kształcie luksusowego auta przyklejono nad materacem; tak, Isaak spał na materacu wyciągniętym z łóżka, którego części ramy zalegały obok), pomiędzy naklejkami natomiast wypisano przeróżne słowa, złote myśli oraz teksty piosenek różnymi charakterami pisma. Meble były ciemne, podobnie jak położone na podłodze panele. Ściana naprzeciwko wejścia pochylała się. Stiles lubił tego typu strychowe pokoje. Proste, ale własne i przytulne. Żałował tylko, że jego pokój jest całkowicie kwadratowy, bez pochyłego dachu ani zdobionych ścian.
Przystąpił do poszukiwania. Musiał znaleźć odtrutkę jak najszybciej, bo nie mógł przewidzieć, ile czasu Derek zdoła wytrzymać. Hale zdradził mu, że trucizna krążąca w jego żyłach jest mocno toksyczna, nie powiedział jednak ile czasu mu zostało zanim działanie szkodliwej substancji stanie się prawdziwą udręką, a zapewnił, że może od niej umrzeć.
Chłopak przeszukał komodę, przejrzał sterty ubrań, kosz, szafę, ale nic nie znalazł. Jedyne miejsce, gdzie Isaak mógł jeszcze schować cenny lek, to materac. Stiles obmacywał jego powierzchnię, przebadał poduszki i wreszcie natrafił na coś twardego w jednym z jaśków! Ręce zaczęły mu się trząść z podniecenia, a próba otworzenia suwaka poduszki mało co skończyła się jej rozdarciem. Chłopak pogrzebał chwilę i natrafił opuszkami palców na okrągłe białe pudełko. Wyjął, przyjrzał się i z zadowoleniem stwierdził, że na przyklejonej taśmą karteczce widnieje napis "aconitum napellus". Odkręcił hermetyczne wieczko, by sprawdzić zawartość. Tak, kolor się zgadzał, a i ilość powinna być zadowalająca.
Zbieg na dół niczym szarżujący nosorożec, a z domu wybiegł już jako pędzący słoń.— Lecimy! Mam to! — zawołał najciszej jak mu tylko ekscytacja i radość pozwalały. Czuł się naprawdę wspaniale, miał przecież w ręku coś, co uratuje Dereka od podobno ciężkiej śmierci! Jeżeli jest coś przyjemniejszego niż ratowanie życia ważnej sobie osobie, to Stiles nie potrafiłby sobie nawet wyobrazić jak ogromna musiałaby być to radość.




Kate wjechała w ostatni zakręt i wreszcie znaleźli się na ulicy, z której odchodziła leśna droga do domu Hale'ów. Las wysokich sosen i rozłożystych koron pojedynczych drzew liściastych wydawał się ciemniejszy niż zwykle, choć księżyc nie ustępował nocy nawet na chwilę, prześwietlając delikatne chmury.
Stiles zastanawiał się, czy z Derekiem wszystko w porządku. Całą drogę powrotną spędził na wyobrażaniu sobie nadchodzących dni w szkole po wydarzeniach tej nocy. Czy Derek dalej uważałby go za swojego wroga? A może po prostu ignorowałby go, bo przecież jedna jaskółka wiosny nie czyni, to samo dotyczyło związków międzyludzkich — jeden dobry uczynek nie zwróci nikomu szacunku. Stiles jednak, jak to Stiles, chciał patrzeć na przyszłość przez różowe okulary, by choć na chwilę zapomnieć o ponownym poniżaniu pomimo kilkugodzinnej pomocy Derekowi. Takiej niesprawiedliwości prawdopodobnie by nie zniósł.
Część obaw dotyczących zdrowia Dereka wyparowała, gdy na złączeniu czarnego asfaltu i szarawej leśnej ziemi stanął Derek we własnej osobie, trzymając jedną dłonią ranne ramię. Kate wyminęła go i powoli się zatrzymała, by chłopak mógł wejść do środka. Stiles przeskoczył na tyły auta, Derek usiadł na jego miejscu. Dojechali pod same drzwi domu w niecałą minutę i wszyscy troje popędzili do środka, by zająć się poszkodowanym. Zgromadzili się w sławnej już kuchni, której podłoga nie była już upaćkana krwią, a przeciwnie — wszystko lśniło czystością.
— Czyli zamiast odpoczywać, sprzątałeś? — Stiles uniósł brew, zerkając z rozbawieniem na Dereka. Ten nie odpowiedział, bez słowa usiadł na jednym z krzeseł, rozsuwając skórzaną kurtkę, którą zarzucił najwidoczniej tylko po to by po wyjściu z domu nie paradować nago, bo nie założył na siebie żadnej koszulki ani bluzy. Kate, zapaliwszy wpierw kilka dużych świec i jedną latarkę zawieszoną pod sufitem, której Stiles wcześniej nie spostrzegł, przystąpiła do oględzin rany na ramieniu Hale'a. Była zszyta bardzo nieładnie [Stiles wcześniej uważał, że udało mu się doskonale, ale w lepszym świetle widać było niedoskonałości], ale szwy się trzymały, z czego Stiles był nie tyle co dumny, a zszokowany.
— Po co to zszyliście? — zapytała bardziej Dereka, niż Stilesa, którego to spotkała konieczność babrania się w krwi. Hale miał farta, że nie musiał robić tego samemu. Nagle Kate odwróciła się w stronę stojącego za nią Stilesa i powiedziała: — Zrobiłeś swoje, teraz ja się nim zajmę. Idź odpocznij. — Uśmiechnęła się i zachęcająco kiwnęła głową w kierunku schodów. Stiles pytająco spojrzał na Dereka, w końcu to był jego dom, ale Hale patrzył w zupełnie innym kierunku, jakby specjalnie unikając wzroku Stilesa. Zrezygnowany chłopak stwierdził, że skoro Derek nie protestuje, to znaczy że może iść, nawet jeśli wcale tego nie chciał. Nie chciał, bo dokuczały mu wątpliwości. Spójrzmy prawdzie w oczy — czy nurtujące umysł pytania powstrzymałyby zmęczonego ciekawskiego nastolatka przed pójściem spać? Niektórych być może, ale jednak nie Stilesa. Czynnikiem, który wiązał jego nogi, była zazdrość. Widząc Kate opiekującą się półnagim Derekiem, czuł jak żołądek skręca mu się ze złości. Musiał jednak odejść, bo tego od niego oczekiwano, a postawienie się woli Kate byłoby po prostu bezsensowne — nie był potrzebny, Hale miał już opiekunkę zastępczą, która wiedziała, co robić.
Skinął więc głową i poszedł na górę, próbując w tym samym czasie dosłyszeć urywki rozmowy. Co dziwne — Kate nie starała się poderwać Dereka, co przecież sobie poprzysięgła przed imprezą. Derek również milczał... W sumie nic niezwykłego, on z zasady mówił niewiele, o ile w ogóle cokolwiek.
Stiles dotarł do tego samego pokoju, w którym nocował po pamiętnej sobotniej nocy i spotkaniu z Dymkiem. Rozejrzał się po pomieszczeniu — nic się nie zmieniło. To samo rozklekotane łóżko czekało na niego i spoglądało drapieżnie. Stiles usiadł na krawędzi wyrka, znów się rozejrzał, zerknął przez dużą dziurę zabitą trzema deskami, która prawdopodobnie jakiś czas temu była oknem, i w końcu padł na plecy, trafiając na kilka twardych miejsc w materacu łóżka. Patrząc w sufit, doszedł do oczywistych wniosków — nieważne jak bardzo byłby zazdrosny o Kate i tak nie mógłby nic z tym zrobić. Ona miała kilkumilionowo większe szanse na nawet najkrótszy romans świata z Derekiem, Stiles co najwyżej mógł sobie pomarzyć. I choć wnioski te wydawały się oczywiste i racjonalne, Stiles nie potrafił się poddać, bo w końcu chodziło o Dereka.
Derek. To był powód, dla którego nie warto było sobie odmawiać.
Zniknęły wszystkie zahamowania i blokady. Stiles wstał gwałtownie i, wyszedłszy z pokoju, ruszył w kierunku schodów. Zszedł po nich całkowicie bezszelestnie, bo już z piętra doszły go odgłosy zażartej dyskusji. Musiał podsłuchać, to było konieczne. Zatrzymał się przy krawędzi kuchennych drzwi i wsłuchał w wyraźną już rozmowę.
— Dobra, gotowy? — spytała Kate. Stiles nie dosłyszał odpowiedzi, był zresztą przekonany, że takowej nie było. — Przez te szwy będzie bardziej boleć, bo trzeba je rozerwać. Myślałam, że jesteś rozsądniejszy.
— A więc miałem mu powiedzieć, że nie możemy zaszyć tej rany, bo trzeba w nią włożyć palca nasmarowanego proszkiem z tojadu? — warknął Derek. Stiles zesztywniał, słysząc o zbliżających się makabrycznych i bolesnych zabiegach i o tym, że z jego winy Hale będzie cierpiał bardziej. — To i tak żaden ból. Zresztą dobrze wiesz.
— Tak, jak wcisnę ten proszek to zesrasz się z bólu — fuknęła Kate niechętnie, otwierając wieczko pudełka. — To lecimy.
Stiles usłyszał głośny pełen bólu syk, a później już tylko rozdzierający uszy wrzask. Nie wiedział co się dzieje i co ma zrobić, wystawił więc czubek nosa i oko zza framugi, by przyjrzeć się poczynaniom Kate. Widok dziewczyny wiercącej palcem w ramieniu Dereka był o dziewczynę wiercącą palcem w czyimś ramieniu za dużo, toteż Stiles bez skrupułów zemdlał.
Ocuciły go dwa silne uderzenia w twarz. Otrząsnął się szybko i zerknął na cucącego. Był nim Derek.
— A myślałem, że już nie będzie potrzeby, bym cię bił — westchnął, gdy jednak zrozumiał, co powiedział wyprostował się gwałtownie i podał rękę Stilesowi, by wstał. — Podsłuchiwałeś.
— N... Nie! — zaprotestował, ale widząc sceptycznie spojrzenia obojga, skinął głową, spuszczając wzrok.
— Po co? — odezwała się Kate. — Kazałam ci iść na górę, bo wiem, że nie znosisz widoku krwi. A ty jak zwykle robisz swoje — skrzyżowała ramiona, okazując tym gestem swoje zdenerwowanie.
— Nie znosisz widoku krwi? — powtórzył Derek z niemałym zdziwieniem w głosie. — Mogłeś powiedzieć, nie musiałbyś wtedy mi pomagać!
— Myślałem, że moje nieudolne protesty są wystarczająco jasne, ale się pomyliłem. Poza tym chciałem pomóc — usprawiedliwił się Stiles, siadając na jednym z krzeseł. Zwiesił głowę, wciąż odczuwając nudności i zawroty głowy, jak za każdym razem po widoku czegoś równie krwistego jak przed chwilą. — Chciałem tylko zobaczyć czy wszystko z wami w porządku. Wyszło... niezręcznie.
— Następnym razem odezwij się, gdy coś ci nie odpowiada. Lubię bezpośredniość — mruknął Derek, łapiąc za pudełko z tojadem. Stiles w myślach powtórzył sobie słowa "następnym razem", nie zamierzał jednak o nic pytać. Wiedział bowiem, że muszą kontynuować leczenie zatrucia toksyną, choć Stiles nie do końca rozumiał, jak można leczyć coś, wiercąc jeszcze większą dziurę w ciele rannego. I jak w ogóle można tak robić — obrzydliwe.
Wyszedł na jakiś czas z kuchni do salonu, by nie widzieć zabiegów medycznych, jakie czekały Dereka. Potwornych krzyków nie mógł wyciszyć, starał się jednak je przyciszyć poduszką, co poskutkowało dosyć szybko i na dodatek przyniosło ze sobą błogi sen.


Jakiś czas później Stilesa zbudziły nieuważne kroki. Panele skrzypiały pod stopami przechodnia, którym okazał się być Derek.
— Śpi. Możemy wreszcie pogadać, nie martwiąc się, że umrę — parsknął lekceważąco, wracając do kuchni. Pomimo dzielących te pomieszczenia kilku metrów Stiles doskonale słyszał, na jaki temat toczy się dyskusja.
— Nie wiem, czemu Isaak to zrobił. Wiedziałam, że jest łowcą, ale nie sądziłam, że wie o tobie. W końcu się z członkami twojej watahy przyjaźni.
— Bo nie wie o nas. Za kogo nas masz? Doskonale się ukrywamy — w głosie Dereka słychać było wyrzut. — Musiał oczekiwać kogoś innego, ale tojad w alkoholu przyprawił go o ciekawe wizje, więc wyżył się na mnie. To był czysty przypadek.
— Teoretycznie, jeśli jednak jest inaczej, masz poważne kłopoty. Jego rodzina nienawidzi wilkołaków z całego serca i po wszystkie czasy.
Stiles szybko przestudiował wypowiedziane przez Kate słowa i zbladł, gdy zrozumiał. Kate wspomniała o czymś, co podawane jest w bajkach i legendach, a ujęła wilkołaka, kreaturę ze świata fantazji, jak żyjące wśród ludzi stworzenie. Każdy przy zdrowych zmysłach stwierdziłby, że jest szalona, Stiles nie powinien być wyjątkiem, a jednak coś mówiło mu, że Kate dobrze gada.
— Przecież wiem. Nie to jest naszym największym problemem. Wiesz, o czym mówię — Derek zdawał się być coraz bardziej niepewny, mówił ściszonym głosem, Stiles ledwo zdołał go zrozumieć.
— Cóż, możesz mówić zarówno o varjo jak i o Stilesie. Którego wrzodu na tyłku boisz się bardziej? — parsknęła śmiechem, Derek musiał ją jednak spiorunować swoim morderczym wzrokiem numer dziewięćdziesiąt dwa, bo urwała gwałtownie.
— Tak, właśnie o Stilesie mówię. Nie należy do naszego świata i nie powinien należeć, skoro nawet krwi się boi. Poza tym ledwo przeżył spotkanie z varjo. Gdybym wtedy nie patrolował lasu...
— Tak, tak, tragedia by się wydarzyła. I tak nie udawaj, że ci zależy. Co się martwisz? Ja się nim zajmę. Obawiam się tylko, że po spotkaniu z nim, varjo mogło sobie obrać go za cel. I to wszystko przez ciebie i twoich kochanych kumpli.
— Czyli podsumujmy: pół czarodziejka, pół wilkołaczka zamierza samodzielnie obronić najbardziej nieporadnego człowieka na świecie przed varjo, tak? A zdajesz sobie sprawę, że varjo jest potężniejsze od każdego czarodzieja, a już w szczególności pół czarodzieja?
Dla Stilesa było to zbyt wiele, po prostu zbyt wiele. Nie miał już siły słuchać tych okropnych bajeczek o czarodziejach, jakimś varjo, którego nazwa brzmiała zdecydowanie bardziej przerażająco od stilesowego Dymka, i o wilkołakach. Wszystko to nie miało prawa istnieć, wszystko to było nierealne, a Derek i Kate musieli się wspaniale bawić, wkręcając go w te chore bajki.
Nie czekając na rozwój akcji, poderwał się z zatęchłej, starej sofy i popędził w stronę wyjścia. Zanim wybiegł na zewnątrz, kątem oka dostrzegł przerażoną Kate i zaskoczonego Dereka, którzy wpatrywali się w niego jak cielęta w malowane wrota. Stilesowi było zresztą wszystko jedno, czy widzą go, czy nie; czy zaczną za nim biec lub też pozwolą odejść. Nawet gdyby udało im się go dogonić i zatrzymać, by wytłumaczyć, nie słuchałby. Miał ich żałosne żarty głęboko w poważaniu.
Wbiegł pomiędzy drzewa, ignorując rozpaczliwe wołanie Kate, by tego nie robił. Co mogłoby mu się stać? To całe varjo nie istniało, nabierali go, zamierzał więc udowodnić, nie tyle co im, a sobie, że nie istnieją straszne dymiące potwory, ani jakiekolwiek potwory.
— No chodź! Pokaż się! — zawołał, obracając się wokół własnej osi powoli, by badać ciemny las. Już miał odejść z przekonaniem, że stracił przyjaciółkę, która po prostu chciała wkręcić go w jakiś kiepski żart, gdy nagle usłyszał trzask gałązki. Obrócił się szybko, czując, jak serce przyśpiesza. Zamiast czegoś czarnego i przerażającego dostrzegł jedynie zdyszaną Kate. Podeszła do Stilesa i niemiłosiernie mocno złapała go za nadgarstek, chłopak miał wrażenie, że cała dłoń zsiniała mu w kilka sekund.
— Zostaw mnie! — warknął, próbując się wyrwać. — Fajnie było sobie ze mnie żartować, prawda? Kto przebrał się za to coś?! Dlatego Derek nie chciał o tym czymś mówić, bo nie wiedział, co powiedzieć! Wy cholerne...
— Zamknij się. — Poleciła twardo Kate, przystając na chwilę, by wsłuchać się w odgłosy nocy. Stiles oprócz powoli ucichającego świergotu ptaków nie słyszał nic więcej, ale Kate najwidoczniej coś zarejestrowała, bo napięła wszystkie mięśnie i puściła go, wyjmując zza paska spodni dwa małe sztylety, które Stiles ledwo dostrzegł — tak dobrze schowała je w dłoniach. — Leć po Dereka.
— Nie! Odwalcie się wszyscy ode mnie. Jak długo jeszcze zamierzacie kłamać? Przecież wszystko już wiem, wkręcacie mnie i tyle.
— Gówno wiesz, taka jest prawda. Idź. Po. Dereka. — Powtórzyła, rozglądając się w pośpiechu. Stiles ponownie zamierzał zaprotestować, tylko tym razem słowa nie wypłynęły z jego ust. Zakrztusił się, właściwie miał wrażenie, że wyrwano mu tchawicę z gardła. Poczuł przeraźliwe zimno otulające jego kark i ramiona, i powoli docierające do kolejnych części ciała. Miał wrażenie, że unosi się na ziemię. Przerażona mina Kate, gdy się obróciła w jego kierunku, utwierdziła go w przekonaniu, że źle się dzieje. Spróbował spojrzeć przez ramię, nie udało mu się to, dostrzegł jednak kątem oka macki czarnego wijącego się dymu. Zbaraniał. Wpadł w panikę, zaczął kopać, drapać lodowate łapska poczwary, która trzymała go od tyłu za kark. Zdziałał niewiele, a już tracił przytomność. Nie miał ani czasu na walkę, ani siły ponownie z niego wypompowanej.
Nagle Kate rzuciła się na potwora, wydając z siebie tajemnicze słowa. Poczwara puściła Stilesa, stając do walki z rozwścieczoną dziewczyną. Tylko że zamiast tej wysokiej szczupłej Kate na jej miejscu stała bardzo podobna osóbka, ale znacznie bardziej umięśniona, z wydłużonymi „opazurzonymi” palcami, długimi kłami i iskrzącymi się unoszącymi nad głową włosami, które odsłaniały spiczaste uszy. Stiles sądził, że śni, gdy jednak do atakującej swoimi sztyletami (te zyskały znacznie na wielkości, teraz bardziej przypominając miecze, niż sztylety) Kate dołączył drugi, jeszcze większy osobnik o równie strasznych kłach i pazurach, a Stiles rozpoznał w nim Dereka, stwierdził, że dzieje się to naprawdę.
— Zabierz go stąd — rozkazała Kate, a Derek zadziwiająco chętnie przystąpił do działania. Odbiegł od Dymka, czy też varjo, i wciąż biegnąc, złapał Stilesa za rękę. Chłopak nie nadążał, Hale w tej swojej owłosionej bestialskiej formie był znacznie szybszy niż dotychczas, Stiles gubił nogi, próbując na nim nadążyć, a i tak nie udało mu się to. Derekowi najwidoczniej bardzo się śpieszyło, toteż bez pytania zawiesił sobie Stilesa na zdrowym ramieniu chwytem strażackim i pędził dalej. Dopadli domu, zamiast jednak skierować się ku drzwiom, Derek przeszedł na tył domu i otworzył klapę w ziemi, która prowadziła do piwnicy. Stiles wpadł z łomotem do środka. Derek polecił mu, by siedział tam do czasu, aż ktoś mu nie otworzy drzwi.
— Ty nie wchodzisz?! — krzyknął Stiles, widząc zamykającą się klapę, ale nie wchodzącego do środka Hale'a. Nikt mu nie odpowiedział. Z drugiej strony czemu miałby dzielić jedyne, być może, bezpieczne miejsce z owłosionym stworzeniem?
Stiles nie wiedział już, co o tym wszystkim myśleć. Jeżeli Kate i Derek robili sobie z niego jaja, to bardzo dobrze im się to udawało. Jeżeli jednak wydarzenia sprzed kilku minut nie były ani żartem, ani snem, to Stiles miał bardzo poważny problem, którego nie potrafiłby rozwiązać. W sumie jedyne, co mógł zrobić, to nacisnąć pstryczek swojej świadomości. Tak też zrobił, stres był zbyt intensywny, by dłużej z nim walczyć. Chłopak, dostrzegłszy mroczki przed oczami, osunął się na ziemię, zanim zemdlał, dzięki czemu zapobiegł roztrzaskaniu czaszki na podłodze. W każdym razie był wdzięczny, że mógł stracić świadomość; jeżeli miał umierać z łap szalonych Dereka lub Kate, czy też uduszony przez varjo, to przynajmniej nie zdając sobie z tego sprawy.


 Tak, Stiles, też się zastanawiam, co się tu dzieje. Ale spokojnie, wszystko będzie OK. No chyba że ja, wspaniała i wszechmogąca autorka tegoż FF, postanowię zrobić ci krzywdę [niekoniecznie fizyczną]. Wtedy nie będzie OK.
Ale to dopiero w kolejnych rozdziałach.
Ogólnie jestem z siebie dumna, bo prawie 6000 słów tam powyżej jest ^
Pochwalcie mnie.
Do następnego!

5 komentarzy:

  1. Dzis znalazlam tego cudownego bloga ;-) Suuper postacie Kate ktora nie jest psychopatycznym morderca jest intrygujaca nowoscia ;-) Czy w twoim ff jest szansa dla stereka? duzoo weny i czekam na kolejne rozdzialy ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. kocham tego bloga. ta historia jest strasznie wciągająca :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Super opowiadanie! Szkoda, że tak dawno nic się tutaj nie pojawiło. W dodatku przerywasz w takim momencie ;_;
    W wolnym czasie możesz wpaść do mnie
    http://preludiumofwyverntrylogy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Upadły Marzyciel Może nie wiesz ale masz oczy psycho­paty całko­wicie mnie przeszywające..
Szablon stworzony przez Lune / Technologia Blogger / Gify: Rebloggy / Czcionki: Google Fonts / Kody: Tajemniczy Ogród