środa, 2 marca 2016

Bo na imprezę kupiono alkohol

Dedyk dla Zduna i Żyda. Cóż, należy im się, skoro występują w tym opowiadaniu, prawda? :D
Hyyyhyhy, zajebiście długi rozdział. Mam nadzieję, że treść będzie równie zadowalająca, jak długość tekstu. Stiles chyba też się cieszy. C:
 


Na nieszczęście Stilesa dniem jego powrotu do domu była niedziela, więc na odpoczynek miał zaledwie kilkanaście godzin. Musiał jak najefektywniej spożytkować ten czas, by choć odrobinę odprężyć się i przestać myśleć o wydarzeniach z sobotniej nocy, zanim pójdzie do szkoły i spotka się ze wszystkimi, którzy byli w to zamieszani. Zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie nigdy nie zapomni tego, co działo się w lesie niedaleko posiadłości Hale'ów, ani samej kradzieży czy też dziwnej rozmowy z Derekiem. Wszystko, czego doświadczył w jedną noc, było bardziej ekscytujące niż całe jego dotychczasowe życie. Mimo to, gdyby przyszło mu wybierać - normalne nudne życie czy dreszczyk emocji co noc - bez wahania wybrałby zwyczajną egzystencję. Przyzwyczaił się do takiego porządku rzeczy, trudno byłoby przestawić się na kaskaderski tryb życia.
Wciąż nurtowało go wiele pytań, a jedno z nich górowało swoją ważnością nad wszystkimi innymi - czy to, co się wydarzyło tej nocy, faktycznie miało miejsce, czy była to wyłącznie chora wyobraźnia Stilesa? Jak mocno musiałby uderzyć się w głowę, by zobaczyć lewitującego czarnego ducha odbierającego siły? Zastanawiająca była również postawa Dereka wobec Stilinskiego oraz zachowanie Victora. Nie dziwne, że blondyn wiedział o wielu elementach z życia Dereka, w końcu się przyjaźnili, ale żeby być wtajemniczonym w dziwne duchowe sprawy? Hale natomiast jak gdyby przestał interesować się gnębieniem młodszego od siebie Stilesa. Zachowywał się oschle i arogancko, to fakt, ale nie przejawiał charakterystycznej dla siebie agresji.
Co jeśli go źle oceniłem?, zastanawiał się Stiles, ignorując pytania ojca dotyczące czarnego ubiory syna. Chłopak nie miał zbyt wiele czasu na przeprowadzanie z Johnem szczegółowej dyskusji, musiał się porządnie wyszorować, zatelefonować do Kate i wyspać. Wprawdzie spał do południa w domu Dereka, mimo to czuł się wyczerpany, jakby wypompowano z niego wszelkie siły.
Ciepły prysznic okazał się być lekarstwem na wszystkie zmartwienia. Szum wody uspokoił Stilesa; miał on wrażenie, jak gdyby świat się na chwilę zatrzymał. Bez zegarka na nadgarstku łatwo jest zastąpić sekundę minutą, tak jak bez kalendarza żyje się po prostu z dnia na dzień.
Kate nie odebrała za pierwszym razem, za drugim również. Gdy licznik w rejestrze połączeń dochodził do dziesięciu, Stiles zmartwił się nie na żarty. W jego głowie natychmiast pojawiły się czarne scenariusze. Dymek - Stiles rozważał zmianę tej nazwy na jakąś bardziej przerażającą, stwierdził jednak, że boi się mnie, używając czułego prowizorycznego imienia - mógł niestety dopaść Kate. Wydawał się dosyć zwinny, szczególnie, że nie dotykał czarnymi stopami podłoża.
Kate, odbierz ten cholerny telefon!, błagał Stiles bezgłośnie, ubierając się w pośpiechu w świeże czyste ubrania. Postanowił, że jeżeli nie odbierze, będzie zmuszony złożyć jej niezapowiedzianą wizytę. Nie chciał myśleć o możliwości nie zastania dziewczyny w jej domu, ale nie miał innego wyboru, jak tylko osobiście zbadać losy Kate.
Dzięki Bogu odebrała. Przysięgła, że jest cała i zdrowa, i że Stiles nie musi się o nią martwić. Szybko się rozłączyła, twierdząc, iż nie może rozmawiać. Chłopak nie zamierzał jej przyciskać, w końcu miała prawo być czymś zajęta. On sam powinien albo zajmować się lekcjami, albo spać, a zamiast tego bawił się w natrętnego stalkera.
Musiał jednak przyznać - z powodu Kate i zmęczenia niewiele myślał o Dereku. Bez niego Stilesowi było jakoś lżej, choć wiedział, że miłość do Hale'a wcześniej czy później powróci dwukrotnie silniejsza. Pogodził się już z myślą, że jest nienormalny, kochając się w drugim facecie. Mógł się więc pogodzić raz jeszcze.


- Co?! - stilesowa krew wrzała. Chłopak był cały czerwony ze złości. Znów znalazł się na granicy: pomiędzy potrzebą przytulenia kogoś, a przywalenia komuś w szczękę. Kate nigdy by palcem nie tknął, w końcu kobiet się nie bije, ale jego gniew rósł z każdą sekundą i pojawiła się potrzeba jej wyładowania. McGarth była mimo to całkowicie niewzruszona.
Nastał poniedziałek i zgodnie ze zwyczajem spotkali się na stołówce, by obgadać wszystko, co się wydarzyło. Kate ze swoją nieszczególnie skromną naturą od razu pochwaliła się Stilesowi, co to ona zabrała z domu Isaaka. Z początku rozmowa zapowiadała się naprawdę przyjemnie, pomimo żalu, jaki Stilinski czuł sam do siebie z powodu kradzieży, chwilę później przybrała jednak nieoczekiwany obrót.
Kate poinformowała Stilesa o zbliżającej się imprezie u niejakiej Lydii Martin. Próbował subtelnie wytłumaczyć przyjaciółce, że nie jest zainteresowany zabawą. Kate szybko mu uświadomiła, iż nie ma żadnego wyboru. Jak gdyby tego było mało - umówiła go z jakąś swoją przyjaciółką, jemu całkowicie nieznaną!
Z jednej strony cieszył się; jego życie towarzyskie wreszcie ruszyło z tej nieszczęsnej stacji Samotność i póki co wolno toczyło się w kierunku kolejnej, ale toczyło się, nie stało w miejscu, a to wielki sukces. Z drugiej strony jednak jakby na to nie spojrzeć - Kate praktycznie zmusiła go do spotkania z nieznaną mu dziewczyną, która nie znając jego sytuacji w szkole, mogłaby się w nim niepotrzebnie i, co gorsze, nieszczęśliwie zakochać. Stiles przed rozpoczęciem nauki w szkole średniej miał całkiem spore powodzenie, wiedział, że nie należy ani do osób brzydkich, ani nieznośnych, więc nadchodzące spotkanie z nieznajomą stałoby się udręką - zachowywać się tak, by dziewczynie nie dać złudnych sygnałów, a w tym samym czasie grzecznie i sympatycznie. Zero miłości, przyjaźń jak najbardziej, ale nie zakochanie.
- Uspokój się, usiądź i przygotuj się na prawdziwą bombę - Kate beznamiętnie mieszała drewnianym patyczkiem niesmaczną szkolną kawę, starając się wyglądać na skupioną. Mimo jej najszczerszych starań, widać było, że ciało zostawiła na ziemi, a myślami fruwała daleko ponad chmurami. Podniosła wreszcie wzrok na Stilesa, gdy ten zamiast usiąść, stał naprzeciwko niej z zaciśniętymi na blacie pięściami. - Walnąć cię w tę piękną twarzyczkę?
Stiles miał ochotę rzucić jakąś arogancką sentencję w jej kierunku; potrzeba wyładowania negatywnych emocji stała się koniecznością. Mimo to powoli usiadł z powrotem na ławce, postanawiając wysłuchać Kate. Przyszło mu to z trudem.
- Nie uwierzysz, ale Isaak zaprosił mnie na tę imprezę! - szepnęła z ekscytacją, szczerząc się szeroko. Stiles po szybkim przetworzeniu słów dziewczyny, wzdrygnął się, a złość, na której zniknięcie liczył, zalała jego umysł ponownie niczym rój toksycznych mrówek. - I tak liczyłam, że może Derek do mnie zagada. Tak pomiędzy nami - podoba mi się i marzę o związku z nim.
Dość! Wystarczy tego pierdolenia! Zamknij się i zejdź mi z oczu!, Stiles zagryzł mocno zęby, by nie wykrzyczeć tych pełnych nienawiści słów. W ostatniej chwili przypomniał sobie, że Kate nie wie niczego o jego uczuciach do Dereka, choć podejrzewał, że gdyby nawet zdradził jej tę tajemnicę, nie przestałaby próbować poderwać Dereka. Nie miał prawa jej tego zabronić, nie mógł. Niemniej jednak liczył, że to zauroczenie Halem szybko dziewczynie minie.
- Świetnie. Czyli ty, moja jedyna przyjaciółka, chciałabyś być w związku z moim prześladowcą? Cudownie. Lepszej tragedii sam Szekspir nie zdołałby napisać - bąknął pod nosem, hamując napływ wściekłości.
- Przeżyjesz! I, żeby cię pocieszyć, obiecuję, że będę przy tobie cały czas na tej imprezie.
Stiles posłał Kate niepewne spojrzenie. Nie potrafił jej uwierzyć, nawet nie zamierzał próbować. Domyślał się, jak będzie wyglądać impreza w wykonaniu Kate: wykorzystując towarzystwo Isaaka, zbliży się do Dereka, aż w końcu zaczną ze sobą rozmawiać i poznają się, a Stiles pozostanie sam na sam z nieznajomą mu dziewczyną. Jak ona w ogóle ma na imię?
- Zapewne. Martwi mnie jednak fakt, że worków treningowych mojego pokroju Lydia, królowa szkoły, raczej by nie zaprosiła na imprezę - sceptycyzm bił od Stilesa oślepiającym blaskiem. Zresztą jak można mu się dziwić?
- Zasada jest prosta - ten kto usłyszał o imprezie, jest oficjalnie zaproszony. Chyba nie oczekiwałeś jakichś listów, wielmożny królu, co? - Zachichotała, upijając kolejny łyk kawy. Skrzywiła się delikatnie, umacniając Stilesa w przekonaniu, że wszystko co powstało na stołówce, nie powinno znaleźć się w brzuchu ucznia.
- Obiecujesz, że nie będzie strasznie?
- Obiecuję, że nie będzie strasznie.
Obiecywać może każdy. Mało kto niestety dotrzymuje złożonych obietnic.


Wieczór zapowiadał się na mroźniejszy niż zwykle, toteż Stiles do swojego wysłużonego jeepa wrzucił grubą kurtkę, by w razie potrzeby przebrać się w cieplejsze okrycie. Do auta zapakował również dodatkowy płaszcz, podejrzewając, że Olivii Miller nagle może zrobić się zimno. Uniknięcie niekomfortowej sytuacji przytulania nieznajomej dziewczyny, bo zmarzła, równałoby się z dobrym samopoczuciem i brakiem wyrzutów sumienia. Czy Stiles wychodził w ten sposób na egoistę? Tyrana? Skądże. Po prostu nie owijając w bawełnę pokaże, że nie jest zainteresowany, podając dziewczynie szary ciepły płaszcz, zamiast bladego ciepłego siebie.
Na pożegnanie od ojca usłyszał dwa pocieszające słowa:
- Masz zabezpieczenie?!
Stiles, czując niemałe zażenowanie, wskoczył do jeepa i z piskiem opon oddalił się pośpiesznie od domu. Czuł jak gorący rumieniec wlewa mu się na twarz. Jego ojciec potrafił być czasami taki bezpośredni, nie raz przekraczał wszelkie granice dobrego smaku. Stiles nie mógł zaprzeczyć, że podobała mu się troska ze strony Johna, lecz okazjonalnie dostawał on małpiego rozumu i aż wstyd było pokazać się z nim publicznie w takich momentach.
Jeep mruczał, podskakiwał, Stiles spokojnie wpatrywał się w drogę, przekraczając dozwoloną prędkość o kilka mil. Nie lubił się śpieszyć, ale trzymanie się ustalonych przez kogoś innego zasad doprowadzało go do szału.
Olivia Miller. Podobno kolejna przyszła mieszkanka Bacon Hills. Zgodnie z opowieściami Kate nieznajoma była w takim samym wieku jak oni, tj. 16 lat. McGarth pokazała Stilesowi profil Olivii na Facebooku. Dziewczyna z pozoru wydawała się zwyczajna, choć szalony uśmiech na twarzy Kate wróżył coś całkowicie przeciwnego.
Piętnaście minut jazdy spędzonej na rozmyślaniu minęło błyskawicznie. Świat już całkowicie pogrążył się w mroku, jako że dochodziła godzina siedemnasta trzydzieści. Puszyste chmury rozświetlane bladym światłem księżyca płynęły z wolna ukazując pojedyncze gwiazdy. Stiles zaparkował w wyznaczonym przez Kate miejscu, wbił się nieco głębiej w oparcie i zapatrzył się w niebo. Zwlekał z wyjściem na zewnątrz. Bał się jak cholera - reakcji ludzi, spotkania Dereka i jego bandy, spaprania sprawy z Olivią. Trząsł się spazmatycznie przez kilka niedługich minut, gdy nagle do bocznej szyby ktoś zapukał. Ktoś? Stiles wiedział doskonale kto.
Uśmiechnął się do radosnej Kate i otworzył drzwi. Szybko połapał się w sytuacji - tuż za Kate stała wspomniana Olivia, natomiast kilka metrów od nich zebrała się grupka gapiów mierzących morderczymi spojrzeniami Stilesa. Chłopak poczuł się obgadywany. Wiedział doskonale, że ma rację. Postawił sobie jednak za cel nie przejmować się tego wieczora opinią innych. Choć raz!
Kate ubrała ciemne granatowe dżinsy doskonale podkreślające jej seksowne krągłości. Do tego dobrała rudą luźną bluzkę, a by zakryć ramiona zarzuciła na siebie czarną skórzaną kurtkę. Ciemne włosy związała w wysoki kok, który pomimo wyraźnego nieładu wyglądał atrakcyjnie.
Stilinski rozejrzał się pośpiesznie. Tak jak podejrzewał - nikt nie zamierzał ubrać się ciepło, lecz wygodnie i stylowo. Stiles, nawet ze swoim odpowiednim strojem - niebieską bluzą i dżinsami bojówkami - czuł się jak odszczepieniec.
Kate ustąpiła miejsca Olivii. Dziewczyna okazała się jedną z tych spokojnych nawet podczas napadu śmiechu. Uśmiechnęła się, wyciągając dłoń do Stilesa, ale jej naciągnięta skóra twarzy zdawała się być sztywna, a mimika sztuczna, wymuszona. Stiles postanowił dać dziewczynie szansę - może niepewność, nieznajomość z otoczeniem, działa na nią jak tama hamująca wszelkie emocje i swobodne zachowania? Ponadto wystroiła się porządnie, więc zmuszanie się do poznania chłopaka było mało prawdopodobne. Czarne legginsy i brązowe kozaki pod kolano na smukłych nogach prezentowały się naprawdę przyzwoicie, biały sweter zsuwający się z ramion odsłaniał jej śniadą cerę. Długie proste włosy sięgające pasa wydawały się równie puszyste jak najmiększa poduszka, Stiles ledwo pohamował chęć ich dotknięcia.
Zapoznali się.
- Też masz wrażenie, jakby wszyscy próbowali cię zjeść wzrokiem? - zagadnęła, gdy złapali się pod ręce i ruszyli w kierunku drzwi dużego domu Lydii.
Rezydencja była naprawdę olśniewająco urządzona. Białe ściany, podobnie jak w domu Isaaka, zostały ozdobione wypukłymi, nierównymi kręgami. Ciemny dach podparto w kilku miejscach na rzeźbionych jasnych kolumnach, z których dwie ustawiono na szerokim ganku. Przez niezasłonięte okna z łatwością dało się dostrzec estetyczne wnętrze zatłoczone gorącą masą spoconych ciał.
- Nie martw się, oni nie zamierzają zjeść ciebie, tylko mnie - Stiles nie potrafił się zdobyć na romantyczną gadkę w stylu: "Pięknie wyglądasz, to im się nie dziwię". Nie należał do kolesi, którzy za wszelką cenę musieli przespać się z dziewczyną, zachęcając ją bajeranckimi tekstami. Właściwie... W ogóle nie należał do kolesi, którzy chcieliby przespać się z dziewczyną.
- A to niby dlaczego? - zapytała, przystając przed drzwiami. Przyglądała się uważnie Stilesowi, gdy ten otwierał jej drzwi.
- Długa historia. Usiądziemy i ci wszystko opowiem - uśmiechnął się niepewnie, przepuszczając Olivię przodem.
Tak jak się Stiles spodziewał - dookoła kotłowali się ludzie ze szkoły i spoza niej. Wiele twarzy było chłopakowi znanych, próbował więc ich unikać za wszelką cenę. Zadanie okazało się trudniejsze, niż podejrzewał. Ilu ludzi może panoszyć się po jednym średniej wielkości pokoju? Maksymalnie dziesięć? Były więc dwie możliwości - albo dom Lydii był zaczarowany i zmieniał wielkość, albo imprezowicze potrafili łamać zasady rządzące Wszechświatem.
Znaleźli wolne miejsce na szerokim parapecie w korytarzu. Potrzebowali ciszy, by porozmawiać i lepiej się poznać, a tylko to pomieszczenie nie było zapełnione podrygującymi ludźmi.
Rozmowa, z początku nudna i wymuszana przez obie strony, wkrótce zamieniła się w dynamiczną dyskusję. Stiles musiał przyznać, że polubił Olivię, pomimo pierwszego niewróżącego dobrze wrażenia. Wytłumaczył jej, dlaczego wszyscy patrzą na niego wilkiem. Dziewczyna nie zraziła się, a przeciwnie - stanęła po stronie Stilinskiego, stwierdzając, że jest bardzo fajną osobą. Przyznała również, iż uważa go nie tylko za klawego chłopaka, a całkiem przystojnego. Czar natychmiast prysł - Stiles przepowiedział temu spotkaniu całkowitą klapę i nie pomylił się. Olivia nieśpiesznie zmniejszyła dystans pomiędzy nimi, ale zdecydowanie chciała zminimalizować dzielące ich centymetry.
Zanim dotknęli się ramionami, Olivia związała swoje długie włosy w kitkę. Stiles z trudem przełknął ślinę, a przez całe jego ciało przetoczyła się fala gorąca, gdy dziewczyna ułożyła swoją głowę na jego barku.
Zdołał zachować jako taki spokój, wszak niewypadało poderwać się na równe nogi i uciec, niczym panna młoda sprzed ołtarza, prawda?
Siedzieli tak w ciszy przez prawie minutę dopóki Stiles nie stracił nerwów. Zbyt wiele osób przechodziło przed nimi, idąc schodami na pierwsze piętro, przyglądając się im uważnie. Oceniali. Stiles doskonale o tym wiedział i musiał natychmiast wynieść się z tej imprezy, póki w ogóle miał nogi przy dupie. Kto wie, co by się stało, gdyby spotkał kumpli Dereka albo jego samego.
Jak na złość w niewielkim tłumie ludzi bawiących się w korytarzu pojawiła się znajoma złota burza rozszalałych podobnych do wściekłych węży włosów. Victor. A za nim podążał wysoki Afroamerykanin - Blake. Obaj ubrani byli podobnie - spodnie z krokiem do kolan oraz luźne białe koszulki. Można by ich uznać za bliźniaków, szkoda tylko, że jeden miał szpetną białą twarz, drugi czarne szerokie usta i równie szeroki nos.
- Ohoho! Proszę, proszę, kogo my tu mamy?! - zawołał Victor z udawaną ekscytacją. Wysoki Murzyn ryknął szalonym śmiechem, wskazując palcem rozbudzoną już Olivię.
- Przygruchał sobie kolejną dupeczkę, bo pierwsza mu odleciała do naszego Isaaka! - wybuchnął Blake, nie mogąc opanować śmiechu.
- Uważaj, bo się posiusiasz - warknął Stiles do Blake'a, ześlizgując się z parapetu. Jeśli miałoby dojść do bójki - a było to oczywiste - musiał pewnie stać na podłodze, inaczej jego szanse zwycięstwa równałyby się zeru.
Crop natychmiast się opanował, jego źrenice zwęziły się, mięśnie ramion napięły do tego stopnia, że Stiles spodziewał się pęknięcia rękawów bluzki Blake'a. Zapowiadała się ciekawa potyczka, szczególnie w sytuacji dwóch na jednego, jako że również Victor szykował się do obicia stilesowej twarzyczki.
Stiles miał jednak szczęście - co rzadko mu się zdarzało - i uwagę wściekłych chłopaków zwrócił dobiegający z dużego salonu harmider. We czwórkę ruszyli pędem w kierunku zachęcających okrzyków typu:
- Obij mu tę mordę!
- Wal mocniej! No wal!
- Załatw go, no!
Stiles przepchnął się przez dopingujący tłum, po drodze odszukując w nim Kate, którą zgubił zanim jeszcze przekroczyli próg domu, i oboje wyszli na sam przód. Jak się okazało - była to bardzo zła decyzja. Tarzający się na podłodze Isaak i Derek rzucali się we wszystkie strony, dziko wymachiwali kończynami. Jeden okładał drugiego z potworną siłą.
Przeturlali się odrobinę w stronę gapiów; wszyscy zgodnie odskoczyli do tyłu, by zrobić chłopakom więcej miejsca. Isaak nagle znalazł się na brzuchu Dereka i z całej siły walił go pięścią po twarzy. Hale starał się osłonić, z początku skutecznie, później zaczął tracić siły.
A jak mnie tłukł, to nie brakowało mu pary, naburmuszył się Stiles, z trudem hamując chęć dołączenia do Isaaka. Miałby szansę odwzajemnić się za te wszystkie siniaki.
- O co im poszło? - krzyknął do ucha Kate, by usłyszała go pomimo wrzeszczących gapiów.
- Isaak nagle rzucił się z łapami na Dereka, twierdząc, że się całujemy, a my tylko żeśmy rozmawiali i to niezbyt przyjemna rozmowa była. Nie wiem co mu odbiło!
- Może się naćpał - Stiles wzruszył ramionami, ponownie zwracając uwagę na bijących się. Chciał im przerwać, oboje wyglądali jak banany pozostawione na powietrzu przez kilka dni. Wiedział jednak, że jeśli wtrąci się do bójki, nie wyjdzie z tego bez szwanku. Wolał więc nie ryzykować.
Hale znalazł w końcu przerwę pomiędzy kolejnymi ciosami Isaaka i wymierzył w niego potężnego prostego. Casell osunął się na ziemię, trzymając dłońmi krwawiący nos. Derek natychmiast skorzystał z okazji i tym razem to on znalazł się na górze, przygniatając Isaaka swoim wielkim ciałem. Wydawać by się mogło, że natarł z całą możliwą siłą na twarz Casella. Prawdopodobnie większość osobników z dopingującej zgrai właśnie tak myślała; Stiles wiedział jednak doskonale, że jest inaczej. Był jedną z tych osób, które Derek uwielbiał tłamsić do ostatka, nie odpuszczał, zawsze zadawał bezlitosne ciosy.
A Isaakowi dawał fory.
To z powodu ich przyjaźni? Stiles stwierdził, że to całkiem możliwe.
Z zamyśleń brutalnie wyrwał go krzyk bólu. Chłopak zamrugał szybko i skupił wzrok na skulonym Dereku. Ściskał swoje prawe ramię do tego stopnia, że cała jego dłoń zrobiła się blada, straciła wszelki kolor. Dopiero po chwili Stilinski dostrzegł wystający z barku Dereka... pręt!
- Ty... sukinsynu! - stęknął Hale, próbując się podnieść z podłogi. Poległ żałośnie, osuwając się z powrotem na ziemię. Stiles nie był pewien, skąd u twardziela pokroju Dereka tak nagły spadek energii, nie zamierzał jednak go ignorować. Razem z Kate podbiegli do pobitych chłopaków. Stiles dłonią wskazał na Isaaka. McGarth niechętnie skinęła głową - najwidoczniej bardzo zależało jej, by zbliżyć się do Hale'a.
Wybacz, Kate, ale nie mogę ci na to pozwolić, pomyślał Stiles, czując, jak wstyd zżera go od środka. Zdawał sobie sprawę z nadchodzących wyrzutów sumienia, nie zamierzał jednak patrzeć, jak Isaak zostaje całkowicie zignorowany przez osobę, którą zaprosił na imprezę i o którą był najwidoczniej bardzo zazdrosny. Stiles miał nadzieję, że wysyłając Kate do Isaaka, skorzystają na tym wszyscy. Nawet sama Kate, której myśli spoczywały wyłącznie na Dereku, może kiedyś doceni starania Stilesa. Może.
- Rozejść się! Rozejść! Oni już mają ochroniarzy! - zawołała Lydia, rozganiając zainteresowanych nastolatków. Stiles był jej szczerze za to wdzięczny, nie dotknąłby Hale'a pod okiem kilkudziesięciu osób. Wątpił także, czy Derek by na to pozwolił.
- W porządku? - zapytał, przyklękając przy Dereku. Ten podniósł głowę i popatrzył na niego wściekle. Oczy miał podkrążone, żyły i naczynka zdumiewająco widoczne.
- Czy ja wyglądam... Jakby było... W PORZĄDKU? - wystękał przez zaciśnięte zęby.
- Yyy... No nie. Podnoś się, zawiozę cię gdzieś, żeby się zajęli tą raną. Sam bym to zrobił, ale widzisz, trochę słabo mi na widok krwi - wzruszył ramionami, udając całkowicie wyluzowanego. Prawda była odrobinkę inna; serce waliło mu jak młotem, gdy znajdował się tak blisko Dereka. Temperatura mu skoczyła, był tego pewny. Niemniej jednak nie mógł pozwolić, by zdenerwowanie wpłynęło na jego działania. Derek wyglądał jak zmutowany, radioaktywny potwór; żyły oprócz uwypuklenia szybko zmieniły barwę na ciemniejszą, praktycznie czarną.
- Czemu mi pomagasz? Chłopaki tu są, zajmą się mną. Poza tym nie chcę, żeby widzieli mnie przy tobie - pomimo oschłych słów i przekazywanej w nich niechęci, oparł się o Stilesa, powoli wstając.
- Sobotnia noc w lesie, pamiętasz? Pomogłeś mi. Muszę się zrewanżować, czy tego chcesz, czy nie - Stiles uśmiechnął się bardziej do siebie niż do Dereka, chwaląc swoją odwagę. Nigdy nie zdobyłby się na tak śmiały ruch. Ponadto Hale nie wydawał się taki sam jak dotychczas - fakt, wciąż arogancki i bezczelny - ale jakoś bardziej skory do współpracy.
Skąd taka zmiana? Czy to tylko pozory?
- Zabieraj łapska, kretynie! My się nim zajmiemy! - ryknął Victor, popychając Stilesa. Chłopak, wywracając się do tyłu, puścił Dereka, by i on nie poleciał na ziemię, lecz starania okazały się daremne, bo nogi mu się zachwiały, a chwilę później leżał na podłodze, zwijając się z bólu. Stilinski poderwał się natychmiast i już zamierzał przyłożyć Victorowi, kiedy odezwał się słaby głos Hale'a.
- Zejdź mi z oczu Victor - z trudem wciągnął powietrze, równie ciężko je wypuszczając. - Wy wszyscy piliście dzisiejszego wieczoru, jak zamierzacie mi pomóc?
- Skąd wiesz, że ja nie piłem? - zdziwił się Stiles, został jednak zignorowany.
- Derek! Zamierzasz pozwolić, żeby ten kretyn się tobą zaj-
- Tak! Zamknij się i zajmij własnym tyłkiem, Peterson! A ty podaj mi wreszcie rękę i pomóż wstać - rzucił w stronę Stilesa tonem zimnym jak antarktyczny lód.
W czasie zbierania Dereka z ziemi wszyscy gapie rozeszli się pod namową Lydii i ponownie gawędzili w grupkach, kątem oka zerkając w stronę Stilesa. Był tego świadomy, ale w sumie... Co z tego? Znów miał szansę porozmawiać z Halem i to prawdopodobnie dłużej niż kiedykolwiek! Ekscytacja wzięła górę, nie potrafił przejmować się opinią innych.
Wciąż zadawał sobie jednak bardzo ważne pytanie - dlaczego tak bardzo chce go poznać? Co tkwi w osobie Dereka, że przyciąga on myśli Stilesa jak magnes? Przecież to bezsensowna, jednostronna miłość! Tak, Stiles zdawał sobie z tego sprawę w 100-procentach. A mimo to...
Zanim wyszli z domu, Stiles odnalazł Olivię i szczerze ją przeprosił, pytając, czy znajdzie transport, by dostać się do domu. Dzięki Bogu Miller była bardzo wyrozumiałą osobą i zrozumiała sytuację, zapewniając, że bez najmniejszego problemu dostanie się do domu.
Stiles i Derek zdołali doczłapać do jeepa. Zadanie to okazało się nie lada wyzwaniem, bo Derek ważył więcej, niż Stilinski przypuszczał. Na ostatniej prostej ku uciesze obciążonych nóg Stilesa Hale postanowił iść o własnych siłach i wyszło mu to całkiem zgrabnie.
Stiles usiadł za kierownicą, Derek natomiast zajął miejsce pasażera na przodzie. Właściciel samochodu miał cichą nadzieję, że właśnie tak się stanie - im bliżej, tym lepiej. Nie bał się, że Hale mógłby mieć złe intencje co do swojego przyszłego wybawcy. W końcu w jego barku tkwił długi ostry pręt. Atak z czymś takim w ramieniu nie byłby zbyt rozsądny, nawet największy kretyn świata zorientowałby się.
- Zawiozę cię do szpitala. Zajmą się tobą odpowiednio - Stiles wyciągnął uniesionego kciuka w stronę Dereka, ten jednak zignorował optymistyczny gest, patrząc przez okno. Stilinski poczuł się, jakby właśnie z całej siły walnięto go prosto w brzuch.
Czego się, durniu, spodziewałeś? Dynamicznej, przyjacielskiej rozmowy?!, zgonił się w myślach, odpalając silnik.
- Nie waż się pojechać do szpitala. Zawieź mnie do domu. Wiesz którędy, co? Świetnie.
- Zwariowałeś?! Z prętem w łapie zamierzasz paradować po domu? - ryknął Stiles, ruszając w drogę. Miał wrażenie, że wszelki trud przekonania Dereka do pomysłu odwiedzenia szpitala, gdy mu się to nie podobało, pójdzie na marne, więc Stilinski rozplanował sobie całą trasę w głowie; nie zdradzając Hale'owi najmniejszego szczegółu.
- Jeżeli nie chcesz współpracować, mnie to bez różnicy. Wysiądę i pójdę po któregoś z chłopaków.
- Którzy są nawaleni jak stodoła.
- Działasz mi na nerwy i to mocno. Zatrzymaj się. Sam sobie poradzę - już sięgał po klamkę, gdy Stiles gwałtownie zahamował, rzucając nimi oboma do przodu, i po powrocie do pozy wyjściowej złapał Dereka za zdrowe lewe ramię.
- Dobrze, dobrze, spokojnie. Zabiorę cię do domu. Nie ma problemu - Hale przyjrzał mu się uważniej, jak gdyby nieco zdziwiony. Sam Stiles był mocno zszokowany swoim zachowaniem i orientując się, że jego dłoń spoczywa na szarej bluzie Dereka, odskoczył jak oparzony. - Po prostu nie wyskakuj z pędzącego jeepa, gdy ja siedzę za kółkiem, OK? Nie chcę mieć problemów.
Ponownie wcisnął pedał gazu i pojechał dalej, jadąc drogą, która prowadziła do domu Hale'ów, ale którą można było dojechać również do szpitala. Stiles wiedział o tym doskonale, nie zamierzał więc zaprzepaścić tej złotej okazji, aby pomóc Derekowi. Nie był pewien, dlaczego chłopak miał przeciwwskazania ku podróży do nawet najmniejszej kliniki; w końcu w jego barku tkwił długi pręt i ktoś musiał go usunąć, lecz Dereka zdawało się to wcale nie interesować.
Oparł łokieć o drzwi, głowę położył na dłoni i siedział tak zupełnie spokojnie, nieruchomo, nie odzywając się ani słowem, co jakiś czas jedynie stękając i klnąc. Stiles choć chciał, nie mógł wydusić z siebie najcichszego dźwięku. Jakiś potężny boa dusiciel oplótł mu się wokół szyi, ot co.
Derek, ku rozpaczy Stilesa, zorientował się szybko dokąd zmierzają. W pewnym momencie bowiem droga rozwidlała się - można było jechać w lewo, do domu Dereka, albo prosto - do szpitala. Hale okazał się czuwać jeszcze uważniej niż podczas szkolnych tortur na Stilesie, by nauczyciele ich nie przyłapali.
- Gdzie. Ty. Jedziesz. Kretynie? - warknął głosem zdolnym zabić. Stilinski nie zamierzał tak szybko poddać się śmierci, ale mimowolnie musiał zjechać na pobocze, by odetchnąć i wszystko wytłumaczyć wściekłemu Derekowi.
- Musi ci ktoś to opatrze-
- POWIEDZIAŁEM CI, GDZIE MASZ MNIE ZAWIEŹĆ, TAKIE TO TRUDNE?! - zagrzmiał tak głośno, że zdawało się odczuwać drżenie samochodu. Stiles jak zaczarowany patrzył w zimne ciemne w słabym oświetleniu oczy chłopaka i modlił się cicho, by nie doszło do zbrodni. W co on się wpakował...
- Dlaczego tak bardzo zależy ci na pojechaniu do domu? Kto ci tam pomoże? - zapytał cicho, nie do końca pewny czy dobrze robi, pytając o cokolwiek. Derek zmarszczył nos, a Stiles miał wrażenie, jakby doszły go odgłosy zgrzytania zębami. Hale musiał najwidoczniej mocno się przykładać, żeby mu nie przyłożyć.
- Zadajesz wiele pytań, co okropnie denerwuje. Po prostu zawieź mnie do domu!
- Stanie ci się coś.
- ZAWIEŹ MNIE DO TEGO PIEPRZONEGO DOMU!
Stiles odchylił się do tyłu, byleby siedzieć jak najdalej od Dereka rozjarzonego niczym wyjęty z paleniska węgiel. Przestudiował sobie wszystkie możliwe scenariusze.
- Nieodpowiedzialny buc - szepnął Stiles, nie patrząc przy tym na Dereka, zwrócił się z powrotem w stronę kierownicy i wjechał ponownie na ulicę. Zawrócił na najbliższym podjeździe czyjegoś dużego domu, a następnie skręcił w drogę prowadzącą do domu Dereka.
Nie zamierzał już o nic więcej pytać. Po pierwsze: Hale był wściekłe. Po drugie: Stiles również. Siedzieli w samochodzie niczym dwa gotowe do ataku wygłodniałe drapieżniki, a ten kto pierwszy wykona gwałtowny ruch, straci głowę. Stilinski chciał duszę oddać za możliwość porozmawiania z Derekiem, ale w tamtym momencie jedyną rzeczą, o której marzył, była ucieczka od tego agresora.
Dojechali do lasu w absolutnej ciszy przerywanej wyłącznie dźwiękami wydobywającymi się spod maski jeepa.
- Jesteśmy. Miłego wieczora spędzonego na wyciąganiu tego pręta - fuknął Stiles tonem najbardziej jadowitym na jaki mógł się zdobyć.
- Podwieź mnie pod sam dom - mruknął Derek - i będziesz musiał mi towarzyszyć, sam sobie nie poradzę.
Stilesa zatkało. Wizja zmagania się z tryskającą krwią wprawiła go w ogłupienie.
- Co to, to nie. Ja się nie lubię bawić w chirurga - Stiles uniósł dłonie w geście odpuszczenia, ale Derek szybko dał mu do zrozumienia, że jeśli go nie posłucha, straci coś - na przykład życie. Złapał Stilesa zdrową ręką za bluzę i pociągnął w swoją stronę.
- Idziesz ze mną. Musisz zawsze wszystko utrudniać? - i puścił ubranie Stilinskiego. Wskazał palcem leśną drogę, którą Stiles miał pojechać. A co innego mógł zrobić? Nie miał wyjścia, jak skręcić na wyboistą drogę i podjechać tuż pod schody prowadzące do drzwi.
- Zadowolony?
- Oczywiście.
Derek, ledwo trzymając się na nogach, wyszedł z samochodu i, podpierając się o karoserię auta, obszedł je i stanął przy drzwiach po stronie Stilesa. - Oczekujesz, że klęknę i będę błagał cię o pomoc?
Stilinski szybko się opamiętał. Wystrzelił z samochodu, prawie zabijając drzwiczkami rozjuszonego Dereka. Wspólnie ruszyli w kierunku wejścia, Hale opierając się na Stilesie rzecz jasna.
- Mam kilka ważnych pytań - zagadnął Stiles, nie widząc innej możliwości. Istniało zbyt wiele niewyjaśnionych spraw, które nie tyle co powinny zostać wyjaśnione, a chciały tego, rozpaczliwie krzyczały. Derek nic nie powiedział, co Stiles uznał za zgodę i zachętę do mówienia. - Dlaczego nie chciałeś jechać do szpitala? Poszukiwany jesteś? Nie sądzę, bo szkoła by cię zaprowadziła tam gdzie trzeba. Leży tam ktoś, kogo nie chcesz widzieć? Masz fobię przed lekarzami?
Weszli do środka, Stiles podreptał za Derekiem w kierunku kuchni, którą zdążył już poznać.
- Zadajesz zbyt wiele pytań. Tak w ogóle - skąd pewność, że moja odpowiedź będzie prawdziwa? - zapytał, krzątając się po kuchni, szukając czegoś w wielu starych szafkach. - Cholera, nie ma.
- Czego nie ma? - zainteresował się Stiles. Nie wiedzieć czemu, ale poczuł nagły przypływ pewności. Chciał się dowiedzieć jak najwięcej, póki starczało mu odwagi.
- Czegoś na TO - Derek wskazał palcem na przebite ramię, nie patrząc przy tym na Stilesa. Dalej szukał. - Nie no, nie ma. Trzeba będzie po kogoś zadzwonić.
- Po któregoś z twoich ziomków, co? - Stiles zmarkotniał. Sprowadzenie Victora albo kogokolwiek innego oznaczałoby koniec szczęśliwej bajki pt. "Piękna i bestia aka Derek i Stiles" gdzie to Stilinski grał bestię.
- Nie, nie po "moich ziomków". Masz numer do Kate, prawda? - nagle zgiął się wpół, łapiąc ciężko i głośno powietrze. Stiles doskoczył do niego, w sekundę lub dwie pokonując dzielące ich pięć metrów, jako że kuchnia była całkiem szeroka. Stiles złapał Dereka, by ten nie łomotnął o ziemię. Opuścił głowę, by przyjrzeć się zwieszonej w dół twarzy chłopaka, stwierdził jednak z przerażeniem, że nie przypomina już ona tej właściwej przystojnej, a coś znacznie... straszniejszego. Odskoczył, trzęsąc się jak galareta.
- Derek... co ci... jest? - jęknął żałośnie. Hale zesztywniał, po chwili jednak wyprostował się całkowicie swobodnie i posłał mu pytające spojrzenie. Stiles z ulgą stwierdził, że coś musiało mu się przywidzieć w słabym oświetleniu kilku świec zapalonych w pośpiechu po wejściu do domu, bo teraz twarz Dereka była w porządku. Ba! Żeby tylko.
- Nic. Co miałoby mi być? Wracając do tematu, masz numer do - urwał na chwilę - Kate?
- Tak, pewnie. Ale... po co ona? Ja ci mogę pomóc! - Stilesowi zależało. Wystraszył się, że Derek czegoś się domyśli, zorientuje i wyśmieje, ale on... jedynie się uśmiechnął! Uściślając - drgnęły mu kąciki ust, nic wielkiego na pierwszy rzut oka, ale Stiles wykonał już zbyt dużo takowych i wiedział doskonale, że Derek rzadko się uśmiecha (czyli drży kącikami ust).
- Pewnie, że możesz, tylko wiesz, ona ma coś, czego nie mam ani ja, ani ty. Zadzwoń do niej - pierwsze zdanie było wystarczająco troskliwe i ciepłe, by skruszyć najzatwardzialsze serce. - Powiedz, że potrzebuję rośliny. Ona będzie wiedzieć, o co chodzi.
- Masz na myśli jakieś zioła? Narkotyzujecie się? - Stiles zrobił wielkie oczy, szybko jednak zapomniał o tym i wrócił do bycia "normalnym" sobą, ponieważ Derek posłał mu ostrzegawcze mroczne spojrzenie. - Dzwonię, dzwonię.
Rozmowa z Kate była krótka, ale, dla dziewczyny, najwidoczniej zrozumiała. Stiles nie kumał nic a nic, nie zamierzał jednak pytać, bo nie było czasu na wyjaśnienia - Derek marniał w oczach.
Stiles szybko pożegnał się z Kate, wcześniej umawiając się z nią na spotkanie przed wjazdem na leśną drogę prowadzącą do domu Dereka, i doskoczył do stękającego z bólu ślęczącego na zimnej podłodze rannego. Stilinski miał minimalne doświadczenie z poszkodowanymi osobami - zwykle mdlał, zanim choćby zdążył zamienić jedno słowo z potrzebującym pomocy. Tym razem postanowił sobie, że zachowa zimną krew i opatrzy ranę Derekowi. Nawet jeśli nigdy tego nie robił, to przecież informacje z podręcznika powinny wystarczyć.
- Masz jakąś wodę utlenioną czy cokolwiek innego, by przemyć tę ranę? No nie wiem, na przykład bieżącą wodę z kranu? - Stiles próbował wyjść na opanowanego znawcę medycznego, mógłby przysiąc, że udawał doskonale: odpowiedni, pewny siebie ton głosu, podniesiona głowa, mina niczego sobie. Więc jak...
- Kłamca - wycedził Derek przez zaciśnięte zęby, rzucając Stilesowi krytyczne spojrzenie.
- Skąd wiesz, że niby kłamię? Umiem się zająć rannymi! - zaprotestował, siadając po turecku przed Derekiem. Wyprostował dumnie plecy, krzyżując ramiona na piersi. - I mogę ci to udowodnić, jeśli byś współpracował.
- Jak ktoś kłamie, to mu serce przyśpiesza. Twoje bije jak szalone - parsknął Derek rozbawiony, nie naśmiał się jednak wystarczająco, bo dwie sekundy po wypowiedzeniu tych odrobinkę niepokojących słów zamarł i przybrał minę, jakby zrobił coś bardzo złego, wyjawił jakąś tajemnicę państwową albo powiedział sędziemu o popełnionej zbrodni. Stiles w prawdzie zdziwił się, bo skąd Derek mógłby wiedzieć o jego tętnie, ale nie było to coś zabronionego, tak?
- Ty mnie tłukłeś, bo się tobie naraziłem - Stiles zaakcentował ostatnie słowo, wykonując przy tym cudzysłów palcami obu rąk - a to się okazuje, że to ciebie powinno się tłuc, bo jesteś dziwny.
Derek posłał mu trudne do zidentyfikowania spojrzenie; wydawało się, jakby na twarz chłopaka wpełzło poczucie winy koniec końców zdominowane jednak przez zdenerwowanie.
- Jesteś kretynem, to cię wszyscy tłuką. Taka jest kolej rzeczy - wzruszył ramionami, zapomniał najwidoczniej o pręcie, który dalej sterczał mu z ciała, i chwilę później przeszyła go okropna fala bólu. Stiles prychnął lekceważąco.
- Nawet jeśli jestem, to nie ja teraz siedzę na podłodze jak zbity piesek i jęczę z bólu, bo nie dam sobie opatrzyć rany.
- Walnąć cię? - fuknął Derek, a Stiles nieudolnie próbował ukryć rozbawienie. Nigdy przenigdy nie śmiałby nawet wyobrazić sobie zawstydzonego Dereka - rumieńce i słodkie miny po prostu nie były stworzone, by Hale miał z nimi do czynienia. A właśnie w tym momencie, pobity i krwawiący, oblał się delikatną czerwienią, którą widać było pomimo mroku. - Z czego rżysz, pacanie?!
- Dobra, dobra, spokojnie! Nikomu nie powiem, że miękka pipa z ciebie! - Stiles rechotał pod nosem, próbując powstrzymywać nudności, gdy Derek złapał go za koszulę i tarmosił w tył i w przód.
- Zamknij się!
- Miękka pipa, o Boże, to chyba mój najlepszy tekst tego roku.
- I ty się dziwisz, że nie masz przyjaciół!
- Jak to nie? Od dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi, takie chwile łączą ludzi - chichot rozszedł się po całej kuchni.
- Aaaaargh!
Derek wcale nie był wściekły na durnowate zachowanie "nowego przyjaciela". Stiles doskonale widział to charakterystyczne drżenie kącików ust.

1 komentarz:

  1. Witam.
    Blog został zgłoszony do katalogu na Rejestrze blogów, jednak zanim zostanie on dodany, prosiłabym o poprawienie linku do Rejestru, gdyż obecnie nigdzie nie prowadzi.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Upadły Marzyciel Może nie wiesz ale masz oczy psycho­paty całko­wicie mnie przeszywające..
Szablon stworzony przez Lune / Technologia Blogger / Gify: Rebloggy / Czcionki: Google Fonts / Kody: Tajemniczy Ogród